Tendencyjne kino drogi (Bóg i wojownicy lunaparków, reż. Bartłomiej Żmuda)

Premiera: 27 października
Bóg i wojownicy lunaparku
jest filmem drogi, w którą udają się ojciec i syn. Nie jest to ich pierwsza wspólna podróż. Z amatorskich nagrań z lat 90. widzimy, że wyprawy zacieśniały więzi ojcowsko-synowskie. Obecna podróż ma podobny cel, ponieważ wraz z nawróceniem Pawła, jego relacje z tatą uległy pogorszeniu. Ojcem jest Andrzej Rodan, znany już w PRL-u autor kontrowersyjnych, by nie rzec skandalicznych książek, w których m.in. wypunktowuje grzechy Kościoła. Nie może się pogodzić z tym, że po tylu latach wpajania ateizmu syn został nie tylko katolikiem, ale wręcz fanatykiem religijnym – uważa to za swoją największą porażkę. Z kolei Paweł po świeckich święceniach zakonnych czuje misję, by nawrócić tatę i przekonać go, że dzięki wierze jest w stanie wyzdrowieć.

Przeciwstawienie sobie dwóch skrajnych postaw życiowych mogłoby być nawet ciekawym materiałem na komedię, pod warunkiem, że prezentuje się je z dystansem, uwypukla się słabości bohaterów, ale wiemy, że to przerysowanie ma stanowić podłoże humorystyczne. Problem w tym, że Bóg i wojownicy lunaparku jest filmem zrobionym całkiem na poważnie. Przez pierwsze minuty projekcji szukałam jakiegoś sygnału, który zasugerowałby, że to co widzę, należy wziąć w nawias, że „hej, żartowaliśmy”, że to nie jest film propagandowy. Choć już pierwsza scena, w której ojciec zawdzięcza nawrócenie synowi, oraz obecność TVP w gronie producentów skłania do porzucenia tej nadziei. I już jestem bliska wyłączenia filmu, gdyby nie ciekawość, jak synowi udało się przekonać ojca do istnienia Boga. Przepraszam za spoiler, ale tego z filmu się nie dowiemy. Gdyby nie pierwsza scena, nawet pomyślałabym, że zakończenie jest całkiem w porządku: mimo znaczącej różnicy poglądów można utrzymać więź rodzinną, że w miłości rodzicielskiej poglądy nie powinny stać na przeszkodzie. Zresztą oczekiwałam takiej wymowy podczas całej podróży, miast tego widzimy, że dialog między ojcem i synem jest niemożliwy. Syn nachalnie narzuca swoją wiarę, nie słucha ojca, tylko mu przerywa. Z kolei, gdy ojcu brakuje argumentów, wulgarnie każe zakończyć dyskusje.

I jeśli przełożyć ich relacje na reprezentatywny wizerunek Polaków – to filmowi się udało. Dyskusja między lewicą i prawicą w Polsce jest niemożliwa, żadna ze stron nie słucha drugiej, a gdy nie ma nic mądrego do powiedzenia, atakuje przeciwnika emocjonalnie. Niektórych dialogów między Pawłem i Andrzejem słuchało się z trudem, bo bazowały na szantażu emocjonalnym. Paweł próbował wzbudzić w ojcu wyrzuty sumienia, że ten go niedostatecznie kocha, wymusić na nim pewne wyznania, z kolei Andrzej mówi, że Paweł powinien być poddany aborcji. Dyskusja prowadząca donikąd.

Głównym moim zarzutem wobec filmu jest to, że nie wiadomo, jaki był cel tej produkcji i kto jest jej docelowym odbiorcą. Z bohaterami nie utożsamią się ani katolicy (jako katoliczka jestem wręcz oburzona takim obrazem, który utożsamia wiernych z fanatyzmem religijnym) ani niewierzący, bo tu również mamy do czynienie ze skrajnym przypadkiem. Czy film miał być świadectwem nawrócenia, wielkiej siły wiary kruszącej światopogląd osoby do tej pory zamkniętej na Boga? Pierwsza scena sugerowałaby, że tak, jednak ostatecznie historia nie pokazuje drogi nawrócenia Andrzeja. Czy chodziło o krytykę ateistów czy katolików? Moim zdaniem gorzej wypadli tu ci drudzy, zostali przedstawieni jako osoby totalnie nawiedzone, które narzucają się swoją wiarą. A przecież oprócz fanatyków religijnych są zdroworozsądkowi katolicy (choć zdaję sobie z tego sprawę, że ateistom to określenie może wydawać się oksymoronem – szkoda, że takie filmy, jak Bóg i wojownicy lunaparku wzmacniają ten spaczony obraz).

Nie mogę uwierzyć, że ten film został doceniony na festiwalach filmowych. Wysoka średnia ocen na Filmwebie pokazuje, że jesteśmy (wraz z partnerem) w swojej ocenie odosobnieni – co mnie też autentycznie dziwi. Pomijając niejasną wymowę i pewną tendencyjność na poziomie prezentowanej historii, techniczna strona filmu pozostawia wiele do życzenia. Montaż zdaje się rządzić regułą przypadku – nie do końca przemyślane są miejsca, w których pojawiają się wstawki amatorskich nagrań Pawła i Andrzeja. I tak jak wspomniałam, scena pierwsza nijak ma się do sceny ostatniej – zabrakło klamry kompozycyjnej, która spajałaby całość.

Jeśli ktoś po opisie oczekuje komedii ośmieszającej różne postawy światopoglądowe, jak to ma miejsce chociażby w Za jakie grzechy, dobry Boże? – to niestety srogo się rozczaruje. Humoru tu właściwie nie ma. Chyba, że kogoś bawią wulgarne odzywki Andrzeja…

Ocena: 2/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *