Skupię się tu w głównej mierze na aktorstwie Roberta Więckiewicza, bo Król życia wydaje się być dla jego filmografii szczególnym tytułem. Z jednej strony podsumowującym dorobek artystyczny aktora, a z drugiej zaś pokazujący, że Więckiewicz jest naprawdę dobrym aktorem, który wyszedł z szuflady negatywnych ról: gangsterów, ludzi z marginesu społecznego i innych podejrzanych typów, co stanowiło dla mnie problem w ocenie jego talentu aktorskiego. Jeśli aktor gra tylko jeden typ roli, nawet jeśli robi to bardzo dobrze, to genialne aktorstwo w moim rozumieniu tkwi w tym, że ktoś potrafi zagrać wszystkie role wiarygodnie.
Robert Więckiewicz ostatnio dominuje spośród aktorów w polskim kinie, niemal w każdym głośniejszym filmie jest on obecny i co ciekawe, jak jeszcze przez paroma laty reagowałam „o nie, znowu on, to pewnie znowu jakieś porachunki mafijne, lewe interesy itp.”, tak teraz mogę być pewna, że film okaże się dla mnie świetną rozrywką, udaną komedią. Tak było w przypadku Kołysanki, Ambassady czy nawet Wałęsy, bo Więckiewicz w tytułowej roli niesamowicie mnie ubawił. Tak też było w Królu życia.
Debiut Jerzego Zielińskiego nie obroni się jakąś inteligentną fabułą i błyskotliwym bądź przejmującym przekazem filmu, bo tego nie ma. Powiedziałabym nawet, że to jest film o niczym konkretnym, bo tytułowe życie, to niezbyt konkretny temat. Film Zielińskiego to w głównej mierze produkcja rozrywkowa, jej zadaniem jest wprowadzić widzów w dobry nastrój, od czasu do czasu rozbawić. I to się udaje dzięki roli Więckiewicza, czyli Edwarda, pracownika znienawidzonej korporacji, męża znienawidzonej żony, ojca wciąż rozczulającej córeczki, syna ojca wkurzającego rozmowami telefonicznymi. Edward jest sfrustrowanym facetem, który nie może doprosić szefa o podwyżkę i marzy o tym, by rozwalić tę całą firmę. Sytuacja się zmienia po wypadku samochodowym, w wyniku którego Edward uderzony w głowę ma inny charakter, a co za tym idzie, ma teraz zupełnie inne podejście do życia. Przede wszystkim jest niesamowicie szczęśliwym, beztroskim człowiekiem, czym bawi swoją rodzinę i znajomych. Częściowo poprawiają się relacje małżeńskie, głównie w sferze seksualnej. Na niekorzyść działa fakt, że z takim lekkim podejściem do życia, Edward nie potrafi załatwić sobie pracy, co nie znaczy, że się nie stara… Z tym wiąże się sporo zabawnych epizodów.
Chyba największy humor tkwi w tych scenach, kiedy (najprawdopodobniej nieświadomie) pojawiają się aluzje do poprzednich ról Więckiewicza. A więc trudno nie mieć skojarzeń z Ambassadą, kiedy Edward robi sobie hitlerowskie wąsy z dżemu. Trudno nie dostrzec pewnej przewrotności w tym, że Edward zamierza prowadzić grupę wsparcia dla alkoholików, kiedy w zeszłym roku ta sama twarz była głównym bohaterem, chyba najbardziej alkoholowego filmu w polskiej historii kina (Żółty szalik tak mocny nie jest), Pod mocnym aniołem.
Na koniec wtrącę jeszcze krótką myśl o Bartłomieju Topie, dlatego że to trzeci film z nim, jaki obejrzałam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, wszystkie trzy miały premierę jesieni tego roku. Zauważam, że podobnie jak Więckiewicz zaczyna być coraz bardziej obecny na polskich ekranach, jednak wciąż jego role zamykają się w szufladzie tych agresywnych postaci lub ofiar losu (nawet charakter roli ojca w Obcym niebie nie zmienia tej sytuacji). Może w niedalekiej przyszłości też zmieni się charakter ról Topy?
A od Króla życia nie miejcie wygórowanych kryteriów, na tym filmie macie się bawić. Tak po prostu.
Bardzo chętnie obejrzę ten film po przeczytaniu Twojej recenzji. A co do samego Więckiewicza, to mogę się pochwalić, że pochodzi z tej samej miejscowości, ba! z tego samego osiedla co ja. Nasi rodzice się znali i razem pracowali w Kopalni Węgla Kamiennego Nowa Ruda. Robert jest świetnym aktorem i cieszę się, że w końcu się go docenia. Pozdrawiam!
O to miło mieć takie znajomości!