Na granicy, reż. Wojciech Kasperski

Premiera 19 lutego!

Gdybym miała uznać ten film za bardzo dobre dzieło, z głęboko potraktowanym tematem to powiedziałabym, że jest to film o dojrzewaniu. Na warsztat wzięłabym postać Janka, starszego z dwóch synów Mateusza (Andrzej Chyra), którzy wyjeżdżają w Beskidy, aby się „zresetować” po utracie matki/żony. To Janek wydaje mi się tu być główną postacią, wobec której należy uporządkować otoczenie i pozostałych bohaterów filmu. To studium jego dojrzewania, stawania się mężczyzną (czyli wyjścia z roli cioty, jak go określa brat) można uznać za zasadniczy temat, bo to jedyny wątek, który w tym filmie ma swój początek, przebieg i zakończenie. To ostanie pokazuje, że chłopiec staje się prawdziwym mężczyzną, kiedy dostaje mocno po ryju, ale jest zwycięzcą, a rozmiar zmasakrowania twarzy pokazuje, ile jest w stanie poświęcić by uratować najbliższych.

Problem z męskością Janka (Bartosz Bielenia) pojawia się już w pierwszych scenach, kiedy nie potrafi dobić przejechanego zwierzęcia, nie śmieje się z wulgarnych dowcipów na imprezie, nie chce wypić kieliszka z wódki, a równocześnie nie ma na tyle „męskiej” odwagi, aby przeciwstawić się rozkazowi ojca. Nie można oprzeć się wrażeniu, że głównym celem zabrania synów w Beskidy było danie im szkoły życia, poradzenia sobie w trudnych zimowych warunkach, w totalnej głuszy, gdzie prąd będzie się miało tylko  jeśli naładuje się generator. Mateusz oraz żaden z synów nie przypuszczali, że to będzie TAKA szkoła życia. Zaowocowała tym, że Janek nauczył się bić, używać broni i mścić się za wyrządzone krzywdy.

A wszystko za sprawą pojawiającego się Konrada (Marcin Dorociński), który charakteryzacją przypomina Hugha Glassa, zresztą podobieństw do Zjawy można znaleźć tu więcej, same kadry śnieżnych Beskidów nasuwają skojarzenia z obrazami z filmu Inarritu. Konrad to włochata postać pojawiają się nie wiadomo skąd, o której przeszłości nie dowiadujemy się za wiele, tyle, co uda się wychwycić z jego rozmowy z Lechem (Andrzej Grabowski) – więc niewiele, bo rozmowa nie tłumaczy zdarzenia, które ją przerywa.

Film jest pełen niewykorzystanych wątków. Ocieramy się o jakąś tajemniczą, być może makabryczną przeszłość, bo wrogie spojrzenia między Mateuszem i Dzidkiem w jednej z pierwszych scen sugerują, że w przeszłości musiało się coś wydarzyć, coś ich poróżnić. Dzidek jednak nie pojawia się już więcej – mamy tę zagadkę nierozwiązaną. Pojawił się też wątek otwierający problem emigrantów – też w żaden sposób nie został rozwinięty. Kwestia śmierci matki powołana tylko w dwóch scenach również szybko została zmarginalizowana. To mógłby naprawdę ciekawy i wielowątkowy film.

Skupiono się jednak na realizowaniu kina gatunkowego – thrillera. Niestety w sposób, jaki to zrobili jest po prostu śmieszny. Niestety, nie potrafiłam wziąć aury filmu na poważnie. Wszelkie napięcie akcji znikało wraz wybuchami śmiechu wobec tego, co bohaterowie wyczyniali. Postać grana przez Dorocińskiego była wręcz rozbrajająca, raz chcąca sprawiać wrażenie groźnej i psychopatycznej, by po chwili mówić zwykłym „marcinowskim” głosem „ale chodź pogadajmy jak mężczyźni, potem sobie pójdę i już nigdy mnie nie zobaczyć”, głosem, który sprawia, że te wszystkie wcześniej wykrzyczane groźby miały świadczyć nie o sile, ale o rzeczywistej słabości bohatera, którą chciał ukryć. Jak bym miała złośliwie tłumaczyć znaczenie tytułu to bym odwołała tę granicę do ambiwalentnej osobowości Konrada. Gdzie jest granica między dobrym, cywilizowanym i kumpelskim, budzącym zaufanie Konradem, a jego bestialską i psychopatyczną stroną, na której ukształtowanie miały wpływ (najprawdopodobniej) wydarzenia z przeszłości – tyle, że dowiadujemy się o niej zbyt mało, aby móc to przeanalizować. Zasadnicza część akcji to nawalanki bohaterów, którzy robią sobie krzywdę, by udramatycznić sytuację w jakiej się znaleźli, bo w końcu film w swoim zamierzeniu ma być thrillerem. I nim jest, tylko w bardzo banalnej i schematycznej formie. Ileż to ja się naoglądałam amerykańskich thrillerów, gdzie sielanka wypoczynkowego wyjazd z dala od miasta i cywilizacji zamienia się horror, a jego największym dramatem jest niemożność kontaktowania się z osobami z zewnątrz, które mogłyby przyjechać z pomocą (a jeśli już przyjeżdżają to dopiero w świetle poranka po upiornej nocy).

Jak wspomniałam we wstępie, jeśli miałabym doceniać ten film to tylko przy potraktowaniu go jako brutalnej opowieści o dorastaniu i próbie scharakteryzowania (dość stereotypowego) męskości. Natomiast całość jest powtarzalna i po prostu śmieszna, a pojawienie się komizmu niezamierzonego przez twórców, uniemożliwia potraktowanie ich dzieła poważnie. Osobiście w pewnym momencie zaczęłam patrzeć na film jak na parodię thrillerów.

3 thoughts on “Na granicy, reż. Wojciech Kasperski

  1. Hah, miałam podobne odczucia. Za film zabrałam się, bo kocham Dorocińskiego i Chyrę miłością nieskalaną 😀 a ich dwóch w jednym filmie + Grabowski? No bajka! Jednak tak, jak i Ty niekoniecznie mi się podobał.

    Pozdrawiam!

  2. Uważam, że zmarnowałam czas i pieniądze na ten film. Jedyna jego zaleta jest taka, że pozwoli docenić dobrze zrobiony, inny film.
    Postaci są nieprzekonujące, wątki poszarpane, niewyjaśnione, urwane. Nic świeżego, same kalki z amerykańskich produkcji.
    Andrzej Chyra jest cieniutki jak bilecik w tej roli, widać, że posłano miastowego w teren i kazano mu udawać kogoś, kim nie jest. Dorociński usiłuje być niegrzecznym chłopczykiem, ale dobre wychowanie mu zawadza.
    Dojrzewanie Janka do roli mężczyzny – hm, kolejna kalka, mówiąca, że prawdziwy facet przeklina, chleje i pierze innych po mordzie. Miałam nadzieję, że młode pokolenie reżyserów (Wojciech Kasperski urodził się w 1981 roku) ma coś więcej do powiedzenia w tej sprawie.
    Rozczarowałam się. Masz rację, taki thriller jest śmiechu wart.

  3. Bardzo ciekawy blog! Z pewnością będę tu częściej zaglądać 🙂
    Zapraszam również na mojego bloga (w którym zresztą często poruszam temat wszelakich filmów) 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *