Przyjaźń czy kochanie? – tytuł zasugerował mi historię skupioną wokół niejednoznacznej relacji dwóch osób, której złożoność wydaje mi się szczególnie ciekawa, kiedy sytuacja ma miejsce w XIX wieku. Są to czasy, kiedy zachowanie było szczególnie normowane ściśle określonymi zasadami, które częściej utrudniały niż ułatwiały wyznawanie swoich prawdziwych uczuć do drugiej osoby. Krótko mówiąc, wybrałam się na film, którego fabuła miała całkowicie mnie ująć klimatem, wymusić na mnie to niecierpliwe oczekiwanie na szczęśliwy i satysfakcjonujący koniec. To, co otrzymałam, było dość nierówne, początek nużył mnie, później zostałam przytłoczona ilością postaci i gierek komplikujących relacje między bohaterami.
Myliłby się ten, kto stwierdził, że wszystkie karty rozdaje Lady Susan, tytułowa bohaterka komedii Jane Austen, stanowiącej pierwowzór do filmu Whita Stillmana. Bez wątpienia Lady Susan jest postacią wprowadzającą najwięcej zamieszania, odpowiadającą za większość intryg zakłócających porządek życia innych, jest kokietką i manipulatorką, która swoim urokiem osobistym potrafi uwieść niemal każdego mężczyznę. Jednak to nie znaczy, że nikt nie dyryguje nią. Sztuką jest manipulowanie drugą osobą w taki sposób, by ta była przekonana, że to ona rozdaje karty. Może to się wydać początkowo niewiarygodne, ale pani Johnson znudzona swoim małżeństwem chętnie będzie ingerować w życiu innych.
Zacznę jednak od początku. Lady Susan została ubogą wdową, która postanawia znaleźć wsparcie u brata. Równocześnie kładzie nacisk na edukację córki oraz dąży do tego, by ta zgodziła się na małżeństwo z Jamesem Martinem, który, eufemistycznie mówiąc, inteligencją nie grzeszy. Postać Martina może irytować, ale jest, obok knowań Lady Susan i niepożądanych następstw tego, jednym z głównych źródeł humoru w filmie, którego szczyt poznajemy w jednej ostatniej scen, kiedy dowiadujemy się, jak cwaniacko ułożyła swoje życie Lady Susan. Przyjaźń czy kochanie? zaprasza widza do przyglądania się ciekawej grze, jaką między sobą prowadzą bohaterowie, i typowaniu kto kogo tym razem wodzi za nos. Muszę przyznać, mimo mojego ogólnego rozczarowania całym filmem, że udało się stworzyć całkiem błyskotliwą komedię. Nie każdy doceni jej humor, bo wymaga on ogólnego rozeznania w obyczajowości panującej w tej epoce oraz wnikliwą obserwację tego, co się dzieje między bohaterami.
Czego brakło mi w tym filmie? Jestem jeszcze przed lekturą Lady Susan, ale wydaje mi się, że pewne wyrażenia obecne w dialogach bohaterów całkiem nie przystają do czasów, w których żyją. Nawet łamanie wszelkich formuł grzecznościowych przez Jamesa Martina, który pełni funkcję błazna, nie usprawiedliwia tego, że język jest zbyt współczesny. Nie sądzę, by wówczas ludzie zwracali się do siebie, mówiąc „czołem!”. Brakowało mi ogólnie tej specyficznej aury, która uobecnia się w historycznych filmach i adaptacjach prozy Jane Austen; kostiumy, scenografia i muzyka, mimo słusznego ich doboru, temu nie pomogły. Być może komediowy charakter fabuły odpowiada za to, że nie empatyzowałam się z bohaterami, bo chyba łatwiej wczuć się w czyjeś prawdziwie dramatyczne położenie niż sztucznie wytworzone przez filmową kokietkę. Inna rzecz, że manipulacje dodawały wigoru akcji, przez co ja w pewnym momencie czułam się przytłoczona ilością zawirowań, gdyż ilość nie szła w parze z jakością. Wolałabym mniej pomysłów Lady Susan, ale bardziej rozbudowanych, rozwleczonych w czasie. Wówczas można byłoby uniknąć wrażenia chaosu, w jakim próbowali się odnaleźć zarówno bohaterowie, jak i widzowie.
Mam też duży problem z akceptacją tytułu, który również w oryginalnym brzmieniu absolutnie nie pasuje do fabuły filmu. Jakie jest rozdarcie między przyjaźnią i kochaniem? Domyślam się, że chodzi o relację Lady Susan i Reginalda DeCourcy’ego, jednak ja tu dostrzegam zupełnie inny problem. Tu nie ma miejsca na takie rozważanie, czy relacja między bohaterami zatrzyma się na etapie przyjaźni, ponieważ od samego początku widać, w jakim kierunku to zmierza. Nie trudno przewidzieć też, jak to się ułoży na samym końcu historii. Fabuła skupia się na osobie Lady Susan, nawet jeśli ze wszystkich postaci została najpóźniej wprowadzona do filmu, i jej pomysłach wokół tego, jak sobie i innym ułożyć życie. Dlatego jestem przekonana, że przeniesienie tytułu pierwowzoru do ekranizacji byłoby tu najrozsądniejszym wyborem. Jestem świadoma, że nie byłby on tak przyciągający, jak obecny… Tyle, że on wprowadza w błąd. Dałam się złapać na tytuł i wyszłam z kina mocno rozczarowana.
Trudno mi ocenić, czy to nowela jest taka niedopracowana, wszak należy do eksperymentalnych dzieł literackich angielskiej powieściopisarki i choć jest skończona, to Jane Austen nigdy nie wysłała jej do publikacji. Dotąd udało mi się dowiedzieć, że reżyser postanowił zmienić narrację z perspektywy Lady Susan na punkt widzenia jej bratanka, ponieważ Stillman uznał oryginalną wersję za wadliwą. Tym bardziej jestem ciekawa pierwowzoru oraz tego, która wersja okaże się lepsza. Zwłaszcza, że dużo reinterpretacji Lady Susan do porównania nie mamy, dzieło Stillmana jest pierwszą adaptacją filmową. Wcześniej pojawiały się adaptacje teatralne oraz literackie (Lady Vernon and Her Daughter).
Ocena: 6/10
Czytałam wersję papierkową i chyba najbardziej ze wszystkich książek właśnie ta mi przypadła do gustu:) także poluje na seans w kinie w wolnym czasie :). Dziś wybieram się na drugą część Iluzjonisty.