Moja przygoda ze skandynawską kinematografią

Gdybym miała sobie przypomnieć, w którym momencie zaczęła mnie fascynować kultura skandynawska, to chyba musiałabym powrócić do zeszłorocznej edycji festiwalu FKE Cinergia. W programie była sekcja: Kino fińskie. Niestety udało mi się tylko dwa tytuły z tej kategorii obejrzeć, ale oba były naprawdę dobre i co tu dużo mówić, miałam ochotę na więcej. Trudno mi ocenić, czy i ile obejrzałam filmów z tego regionu w kolejnych miesiącach, raczej niewiele. Natomiast nadrobiłam to w wakacje.

Bez tytułu

Niewątpliwy wpływ na poszerzenie mojej wiedzy i fascynacji skandynawskim kinem wywarł internetowy kurs Scandinavian Film and Television organizowany przez Uniwersytet w Kopenhadze. Jemu zawdzięczam uświadomienie sobie, które największe nazwiska reżyserów pochodzą z tamtych stron, jakie reprezentatywne filmy już widziałam, a jakie muszę sobie nadrobić. Oczywiście, najlepiej ten wakacyjny czas byłoby wykorzystać na bieżące oglądanie choć części przykładów filmowych, którymi ilustrowano pewne tendencje w skandynawskiej kinematografii. Jednak z tych pobudek udało mi się obejrzeć tylko Kuchenne historie, które okazały się być dość oryginalnym obrazem filmowym. Kurs był świetny, ale szkoda, że nie dowiedziałam się nic o fińskim kinie. Wikipedia przychodzi mi z pomocą, informując mnie, że Finlandia nie zalicza się do krajów skandynawskich (Dania, Norwegia, Szwecja), podobnie jak Islandia czy Estonia. W szkole chyba trochę inaczej mnie uczono. W każdym razie, jeśli ktoś pozostałe kraje zalicza do tego regionu, to na pewno są to media nieskandynawskie. Podejrzewam więc, że gdyby taki kurs organizował jakiś amerykański uniwersytet to o Finlandii czy Islandii pewnie powiedziano coś więcej.

Natomiast z pomocą w zapoznawaniu się z najnowszym kinem skandynawskim (w rozumieniu nieskandynawskim) przyszło Ińskie Lato Filmowe, w którym miałam przyjemność uczestniczyć. Obejrzałam wszystkie filmy z kategorii Na Północ. O części z nich już pisałam (Szwedzka teoria miłości, Życie na kredycie, Stado, Wojna, Cień latarni morskiej). Chcę tu pokrótce opowiedzieć o pozostałych filmach.

Wróble, reż. Rúnar Rúnarsson

Oglądanie tego filmu, a przynajmniej jego początek, 15 sierpnia, w święto maryjne mogłoby stanowić substytut obowiązkowej Eucharystii. Bowiem seans otwiera przejmujący śpiew chóru, którego echo roznosi się po gotyckiej budowli sakralnej. Wprowadza widzów w wyjątkową aurę, która gwałtownie zostaje zburzona wraz z fochami głównego bohatera. Ari jest nastolatkiem, który wskutek wyjazdu matki do Afryki musi przeprowadzić się do ojca. Nie jest z tego powodu zadowolony, ponieważ z tatą nie miał kontaktu od 6 lat. Powrót w miejsce, gdzie się wychował wiąże się z odnowieniem starych znajomości, próbą nawiązania nowego kontaktu z ojcem, co nie jest łatwe, gdyż ten jest alkoholikiem, oraz odnalezieniem się w nowej sytuacji na pograniczu dorosłości. Mocną stroną filmu są zdjęcia o niezwykłej aurze. Natomiast jestem trochę znudzona takim opowiadaniem o dramatach rodzinnych, gdzie z jednej strony młody człowiek musi odnaleźć się w nowym otoczeniu, nawiązać przyjaźnie, odnowić relacje z rodziną i starymi znajomymi, z drugiej strony jest to utrudnione przez skomplikowany proces dojrzewania. Chyba pora by o takich tematach opowiadać jak to zrobiła Agnieszka Smoczyńska w Córkach dancingu bądź Kuba Czekaj w Baby Bump.

Głośniej od bomb, reż. Joachim Trier

I tu mamy kolejną niezbyt udaną opowieść o zawiłych relacjach rodzinnych na linii ojciec – dojrzewający syn – brak matki. Jest ona urozmaicona o wątek matki, zmarłej podczas pracy jako fotoreporterka wojenna. To co pisałam o Wojnie, czyli swoisty manifest o tym, żeby osoby zaangażowane w działania wojenne nie zakładały rodziny, mogłabym powtórzyć tutaj. Cała trójka, mąż i dwaj synowie, na różny sposób zmaga się ze śmiercią matki. Tylko jest to o tyle przegadane, że Isabelle zmarła kilka lat temu. Z jednej strony wystawa jej zdjęć ożywia ból związany ze stratą, otwiera na nowo pytanie o prawdziwą przyczynę śmierci, choć moim zdaniem to powinno mieć większego znaczenia, czy wypadkowi nadamy charakter przypadkowy bądź celowy. Z drugiej strony jest Conrad, wrażliwy chłopak, buntowniczo nastawiony do ojca, ostający od grupy rówieśników, zakochany w jednej koleżance z klasy. I potwornie męcząca postać pogrążona w depresji, choć trudno wyjaśnić przyczyny tego stanu. Automatycznie każdy powiąże to z utratą matki, ale ta zmarła, jak on miał zaledwie kilka lat! Nie twierdzę, że w żaden sposób to się nie odbija na późniejsze lata. Jednak jego dziwne zachowanie można przypisać wielu innym przyczynom i to, że tak naprawdę niewiele myślał o matce, dowiadujemy się, widząc jego reakcję na artykuł o niej. Dla mnie to kino jest przegadane i stanowi hiperbolę dramatu rodzinnego.

Ślepowidzenie, reż. Eskil Vogt

A to jest dość ciekawy film z irytującą główną bohaterką, która jest niewidoma. Dość szybko można odnieść mylne wrażenie, że jest to monolog kobiety użalającej się nad własnym losem, który odebrał jej wzrok. Później jednak, kiedy dowiadujemy się, że Ingrid pisze powieść, świat przez nią zaprezentowany na początku przestaje być taki banalny. Przedstawione postacie, które wydawały się realne okazują się być postaciami z książki, zachowania męża fantazjami Ingrid, a te trzeba przyznać, że są mocno rozerotyzowane, co budziło oburzenie niektórych starszych widzów na sali. Zwłaszcza, że jeden z wykreowanych postaci był uzależniony od pornoli, ale jego preferencje się zmieniały, co zostało dosłownie zilustrowane. Wracając do wątki pisania książki, z czasem akcja robiła się coraz bardziej pogmatwana, co nie jest określeniem jej ujmującym, a widzowi coraz trudniej było rozgraniczyć, co się dzieje na jawie, a co w głowie Ingrid. Jej wyobraźnia wyrażała wszystkie lęki kobiety, która bała się wyjść z domu i zmierzyć się z trudnościami, jakie nakłada otoczenie osobom niewidomym. To z kolei budziło frustracje Mortema, jej męża. Choć na ile one były prawdziwe, trudno ocenić, bo o wszystkim dowiadujemy się z perspektywy Ingrid. Dochodzi do tego temat macierzyństwa, czy osoba niewidoma może mieć dziecko (oczywiście nie chodzi tu o biologiczny aspekt). Powieść Ingrid jest intrygującym, miejscami irytującym, obrazem podświadomości bohaterki, a zarazem niezbędnym narzędziem do tego, by przepracować traumę i oswoić wszystkie lęki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *