Neon demon, reż. Nicolas Winding Refn

To trzeci w tym roku film, któremu nie potrafię wystawić jednoznacznej oceny. Bo równocześnie jest bardzo zły i bardzo dobry, zasługuję na Złotą Malinę i Oscara. Tak miałam z Córkami dancingu, do których po pewnym czasie przekonałam się tak, że jestem wręcz zafascynowana dziełem Agnieszki Smoczyńskiej. Tak ma też z Baby Bump, do którego jeszcze po kilku miesiącach od obejrzenia, nadal nie mam ustalonego stanowiska. Przyjmuję argumenty i krytyków, i zwolenników.

Neon demon zachwyca czystymi kolorami i oryginalnym pomysłem na gatunkowy film o trudnej drodze do kariery modelki. Wszystko jest pięknie, kiedy w pewnym momencie odnosimy wrażenie, że reżyser przegiął, że stracił kontrolę nad eksperymentem albo pomysł się skończył i zaczął improwizować, bawić się w łączenie różnych koncepcji, zaczerpniętych z wielu gatunków, w tym głównie horroru. Obok poczucia, że reżyser przesadził pojawia się myśl, że to prowokacja celowa i misternie przemyślana. Była czymś w rodzaju testu dla widzów – ile wytrzymają. Jak wiemy w Cannes odbiorcy nie wytrzymali, ich granice zostały przekroczone. O tym świadczy także reakcje widzów podczas festiwalu Kamera Akcja, którzy w pewnym momencie zaczęli się śmiać, kpić z pomysłów reżysera. Dla mnie pierwszym zgrzytem był tygrys w motelowym pokoju, a potem końcówka… Zbyt dosłowna.

Najbardziej irytujący w tym filmie jest dobór aktorki. Czy rzeczywiście ona jest taka piękna? Nie chcę ubliżać Elle Fanning, ale naprawdę znalazłoby się sporo piękniejszych kandydatek na modelki. Okrągła pyza, szerokie ramiona i nieprzytomne spojrzenie to wzór doskonałości?! Litości! Świetnie, że w tym filmie promuje się naturę i sylwetki, które nie należą do anorektyczek, ale to musi być przekonujące. Pierwszy raz oglądając film o jakiejś piękności, czułam się ładniejsza, lepsza, doskonalsza.

Jestem bliższa przeciwnikom tego filmu niż zwolennikom, bo wydaje mi się, że film wymknął się spod kontroli. A szkoda, bo czar błyszczących kostiumów, efekty świetlne, muzyczne i montażowe wytrzymujące porównanie do bajek Disneya, mogłyby stanowić konstrukcję całkiem interesującego filmu.

Paradoksalnie cieszę się, że takie „odjechane” filmy powstają, to świadczy o powstaniu nowej filmowej estetyki z pogranicza kiczu. Cieszę się, że taka estetyka nie jest tylko obecna w polskim kinie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *