Rok temu mój zeszyt z listą obejrzanych filmów dobiegł końca. Postanowiłam kupić profesjonalny notes dla kinomaniaka oferowany przez Moleskine. Nie należy on do najtańszych, ale uznałam, że raz na rok mogę sobie pozwolić na taki zakup. Po roku postanowiłam odpowiedzieć na pytania: czy to była dobra inwestycja i czy planuję zakup kolejnego.
Zacznę od tego, że skusiły mnie widziane w internecie strony notesu, ozdobione przez ich użytkowników. Tematyczne notesy Moleskine charakteryzują się tym, że do nich dołączone są naklejki, którymi można zdobić strony. Nie ma ich za dużo i powiem tak, że szybko brakło tych, które uznałam za przydatne, a reszta leży niewykorzystana. Oczywiście, nic na siłę, naklejki mają nam pomóc zagospodarować przestrzeń w notesie, a nie wymuszać pewne działania. Nie mniej jednak z tego powodu mój notes prezentuje się dość ubogo pod względem estetycznym. Mógłby zyskać na aspekcie informacyjnym, ponieważ każda strona jest tabelką, w której należy wpisać sporo informacji o filmie. Poza tytułem i nazwiskiem reżysera wpisuje się tutaj także nazwiska aktorów, cytaty, nagrody, okoliczności oglądania filmu oraz, oczywiście, swoją opinię i ocenę. Starałam się wszystko rzetelnie wypełniać, ale tak naprawdę poza tytułem, reżyserem, datą seansu i oceną nie potrzebuję posiadać innych informacji, które szybko i łatwo sprawdzę w razie potrzeby. Kupiłam go z myślą o zabieraniu na festiwale, gdzie po sensie mogłabym szybko zrobić notatki do późniejszej recenzji, jednak na te i tak jest za mało miejsca.
Pierwszą rzeczą, która mnie rozczarowała w tym notesie to porządek alfabetyczny. Każdej literze przyporządkowano 6 stron, co nam umożliwia opisanie zaledwie 6 tytułów rozpoczynających się na daną literę. Kto wybiera filmy pod kątem litery, na którą zaczyna się tytuł? Rozumiem, że w ten sposób może niektórym uporządkować listę filmów, które obejrzał, pod warunkiem, że ogląda ich nie wiele. Ja nie potrzebuję alfabetycznego układu filmów, do statystyk wygodniejszy jest chronologiczny, który pozwala zobaczyć, np. ile filmów obejrzało się w danym miesiącu. I druga sprawa – dość szybko przestałam się trzymać porządku alfabetycznego, bo zaczęło mi brakować miejsca na filmy rozpoczynające się na „P” czy „Z”. Początkowo zajmowałam litery, które w polskich tytułach są rzadko używane, jak „Q”, „X” czy „V”, ale z czasem i to nie wystarczało, wskutek czego mam totalny bałagan. Starałam się nad nim panować poprzez uzupełnienie spisu treści na końcu notesu, w którym przy okazji zaznaczałam na zielono filmy tegoroczne oraz legalność danych tytułów. Trudno jednak mówić o zachowaniu jakiegoś konkretnego porządku, bo nie jest to ani układ alfabetyczny ani chronologiczny. Choć na zdjęciu widać puste luki, to nie znaczy, że notes ma wystarczającą, jak na moje potrzeby, ilość stron na filmy. W pewnym momencie zaprzestałam bieżącego notowania, bo wiem, że i tak w ciągu roku oglądam więcej niż 156 filmów. To kolejny powód przemawiający za tym, że to nie jest dziennik dla kinomana, lecz osoby, która ogląda filmy od czasu do czasu, wtedy może notes starczy nawet na 2 lata.
Z racji tego, że notes starcza mi na mniej niż jeden rok, pozostałe możliwości jakie on oferuje tracą na wartości. Na przykład 60 stron wolnych na notatki, które można pogrupować w tzw. zakładki. Jedną zakładkę w notesie poświęciłam na notowanie festiwali, w których brałam udział. Na co mi tyle miejsca na ten temat, skoro w ciągu roku wypełniłam zaledwie 6 rubryk (po 5 na stronę, więc jest ich 50). Owszem, mogę dalej robić tam notatki. Pozostałe wolne zakładki wykorzystać na spisywanie ciekawych stron z kursami około filmowymi, tytułów obejrzanych seriali itd. tylko po co, kiedy główna część Film Journala została całkowicie wypełniona, przez co wymusza zakup kolejnego? Przy porządku alfabetycznym funkcjonalność tracą także trzy materiałowe zakładki.
Jest to solidnie wykonany notes w twardej oprawie z wytłoczonymi ikonami filmowymi. Nie można mieć zarzutów do jakości wykonania. Z jednej strony Film Journal oferuje sporo możliwości atrakcyjnego organizowania swoich zapisków około filmowych, przez co sugeruje, że jest to dziennik dla kinomanów. Z drugiej strony kompozycja notesu: porządek alfabetyczny i stosunkowo nieduża ilość stron na opisanie filmów sprawia, że dla namiętnego pożeracza filmów Film Journal okazuje się niewystarczający i niewygodny w prowadzeniu zapisków. Myślę, że jednym z rozwiązań ułatwiających zachowanie porządku w notatkach jest po prostu zignorowanie indeksu alfabetycznego.
Jak widzicie, w moim przypadku Film Journal się nie sprawdził i nie widzę możliwości, aby go tak przerobić, by go dostosować do moich potrzeb (zwłaszcza jeśli kosztuje 60-80 zł) – wygodniej (i taniej!) będzie kupić zwykły notes/zeszyt, w którym także mogę porobić potrzebne rubryki do notowania innych rzeczy niż tytuły filmów, a także nikt nie zabroni mi ozdabiać strony różnymi naklejkami i innymi obrazkami. Wiem już też, że z takich samych powodów nie sprawdzi się u mnie Book Journal. Może notesy poświęcone innym tematom, które nie dominują w moim życiu okazałyby się bardziej pożyteczne, choć tu znowu: jeśli dotąd nie miałam potrzeby robić notatek z doświadczeń muzycznych, to raczej pod wpływem posiadania notesu to się nie zmieni.
Temu notesowi zawdzięczam bliższą zażyłość z Filmwebem, na którym na bieżąco oceniam obejrzane filmy, a w razie potrzeby dodaje komentarz do oceny. Minusem Filmwebu jest to, że nie wszystkie festiwalowe tytuły można od razu ocenić, ale myślę, że te braki nadrabiam podczas pisania recenzji na blogu. Tak mi się wydaje, że raczej w ogóle zrezygnuję z filmowego notesu, a pewne rzeczy w razie potrzeby będę notować w moim ogólnym notesie-organizerze.
Pamiętam jak szukałyśmy tego notesu. Pamiętam, że też chciałam sobie kupić, ale masz rację…lepiej założyć sobie zwykły notes i dostosować go do własnych potrzeb. Spojrzałam właśnie na Insta w poszukiwaniu inspiracji i powiem Ci, że rewelacja. Chyba sobie stworzę coś takiego 🙂 Ludzie mają świetne pomysły na prowadzenie czegoś takiego. Zupełnie jak Bullet Journal!
A tak w ogóle…to przykro mi, że nie sprostał Twoim oczekiwaniom. W sumie to chyba od razu nie podobał Ci się alfabetyczny układ 🙁
No, niestety. Mogłam w sumie wcześniej podejrzeć i przemyśleć zakup, ale nie żałuję, że się przekonałam, bo bez tego pewnie ciągle tkwiłby gdzieś tam na liście pragnień, a tak to już mnie te notesy w ogóle nie kręcą.
Życzę zatem powodzenia w tworzeniu swojego idealnego notesu. Ja na razie przygodę z filmowym notesem przerywam, może stworzę Bullet Journal, jak skończy mi się obecny ogólny notes i tam parę stron na filmowe sprawy przeznaczę. 😉
A i koniecznie pochwal się później efektem! 🙂
Pomysł fajny, ale rzeczywiście można sobie przystosować notes do swoich potrzeb. I jak pisze ~Agniecha, pomysłów w necie na bujo mnóstwo, sama zakładam na przyszły rok.
Ja w tym roku założyłam notes, który swoją funkcją i kompozycją przypomina nieco ten BuJo. Myślę, że w przyszłym roku zakupię notes już z myślą o takim celu, jak aktualny się wyczerpie. 😉
Uważam, że Moleskine ma za wysoki stosunek ceny do jakości. Powyższy tekst tylko mnie w tym utwierdził.
Ale gdyby ktoś jeszcze taki notes chciał kupić – to właśnie sprzedaję na allegro zupełnie nowy – dajcie znać 🙂