Po jedenaste: nie ufaj! (Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie, reż. Paolo Genovese)

Czy masz całkowite zaufanie do swojego partnera? Czy miałbyś odwagę pokazać najbliższej osobie swój telefon? Nie masz nic do ukrycia? Na pewno?

Takie pytania prowokuje włoski komediodramat wyreżyserowany przez Paola Genovese’a, którego twórczość nie jest w Polsce dobrze znana. Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie to bodaj pierwszy jego film, który doczekał się dystrybucji kinowej w naszym kraju. Opowiada o grupie przyjaciół, która spotyka się towarzysko na kolacji u jednej z par. Mamy kameralną sytuację, akcja rozgrywa się w jednej domowej przestrzeni, głównie w jadalni, w której przebywa w sumie siedem osób (nie licząc pojawiającej się na moment Sofii, córki gospodarzy). Gospodarze to małżeństwo Rocco (Marco Giallini), chirurg plastyczny oraz terapeutka Eva (Kasia Smutniak), która w przeciwieństwie do męża nie ma dobrych relacji z dorastającą córką. Wśród gości znalazł się Peppe (Giuseppe Battiston), który nie ma szczęścia do związków; podobno spotyka się z nową dziewczyną, nie przedstawił jej jednak jeszcze swoim przyjaciołom, oni więc są przekonani, że ona nie istnieje; zgodne małżeństwo Carlotty (Anna Foglietta) i Lele’a (Valerio Mastandrea) oraz stosunkowo świeży związek Bianci (Alba Rohrwacher) i Cosimo (Edoardo Leo), w którym ona deklaruje całkowite zaufanie do męża. Pozornie wydaje się, że są to udane relacje, którym zdarzają się od czasu do czasu drobne kryzysy. W ich przejściu pomaga zaufana grupa przyjaciół.

Celowo nadużywam słów „zaufanie / zaufany”, ponieważ pozornie niewinna gra zaproponowana przez Evę ma charakter testu zaufania do najbliższych, nie tylko do swoich partnerów, ale też przyjaciół. Bohaterka proponuje wyłożenie telefonów na stół. Od tego momentu każda przychodząca wiadomość jest czytana na głos, a rozmowy odbywają się w trybie głośnomówiącym. Sama decyzja o uczestnictwie w zabawie jest swoistym sprawdzianem, na podstawie którego można ocenić, czy przyjaciel ma coś do ukrycia. To sprawdzian, przed którym nie ma ucieczki, ponieważ zaufane spojrzenia osób towarzyszących nie pozwalają dokonać innego wyboru.

Początkowo jest niewinnie. Zaczyna się od żartu jednego z uczestników, który z telefonu córki dzwoni do przyjaciela i sugeruje romans. Z czasem prozaiczne problemy, ukrywane przed przyjaciółmi, a demaskowane przez przychodzące wiadomości i połączenia, nabierają poważniejszego i bardziej intymnego charakteru. Sytuację zaostrza podmiana telefonów, która mając chronić jednego z ich właścicieli przed (jak twierdzi, niesłusznymi) podejrzeniami, owocuje jeszcze gorszymi konsekwencjami.

Gra obfituje w sytuacje, które z perspektywy widza mogą wydać się zabawne. Kiedy jednak destrukcyjny charakter rozmów przyjaciół, dowiadujących się o sobie nawzajem nowych rzeczy i przekonujących się, jakie relacje pomiędzy nimi zachodzą naprawdę, narasta – zabawy jest coraz mniej, zaczyna się dramat. Napięcie w ograniczonej przestrzeni, jaką stanowi dom jednej z par, sięga zenitu, kiedy na jaw wychodzą nie tylko problemy rodzicielskie, kompleksy dotyczące własnego ciała, zdrady, ale też homofobia. Przyjaciele i partnerzy powinni wiedzieć o sobie wszystko – ta kolacja pokazuje, jak to wygląda w rzeczywistości.

Przekaz filmu, który sugeruje, że nie można ufać nikomu, kłamstwa o dużej wadze także w prywatnej przestrzeni są codziennością, a zdrady powszechniejsze niż przypuszczamy – jest przygnębiający. Dlatego bronię się przed klasyfikacją tej produkcji do gatunku komediowego, bo jeśli coś w tej opowieści nas bawi, to jest to śmiech przez łzy. Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie to dramat, który sprawia, że na naszych najbliższych zaczynamy spoglądać z lękiem, mimowolnie poddając się niemiłym wyobrażeniom na temat tego, co oni mogą przed nami ukrywać. Historia ta przekonuje też, że pełne zaufanie do swojego partnera to zjawisko, które współcześnie jest czymś równie utopijnie pięknym, a także naiwnym i anachronicznym, jak zachowywanie czystości przedmałżeńskiej. Ta bardzo przykra refleksja, aspirująca do bycia prawdą o współczesnym społeczeństwie, rozbija emocjonalnie na kilka kolejnych dni po seansie. Z drugiej strony trudno uciec od myśli, że może jednak reżyser przeszarżował z takim mocnym, zbyt uogólniającym, a przez to niebezpiecznym przekazem.

Ocena: 7/10

Recenzja ukazała się w „Ińskie Point” nr 1-2/2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *