Tytułowe Motyle to kryptonim sióstr Mirabal, członkiń podziemnej grupy walczącej z reżimem Rafaella Trujillo. Trzy z czterech sióstr zginęły za wolność na Dominikanie 25 listopada 1960 roku. Wszystkie jednak zostały owiane legendą, a tylko ta co przeżyła oraz ich córki muszą się z nią zmierzyć. Dede kolejnej dziennikarce opowiada ich historię, którą poznajemy z perspektywy wszystkich czterech sióstr.
Powieść sięga lat dwudziestych, kiedy Rafael Leónidas Trujillo Molina dopiero starał się dojść do władzy i osiągnął cel nieczystymi działaniami. Trafne tu będzie określenie „po trupach do celu”. Siostry Mirabal na początku jego kadencji kształciły się w szkole z internatem i już wtedy były świadkami niepochlebnych wydarzeń, za którymi stał prezydent. Jednak to następna kadencja Trujilla, która przyczyniła się między innymi do utraty rodzinnego majątku, sprawiła, że siostry mimo, iż miały mężów i dzieci (co stało na przeszkodzie jedynie Dede, która nie zdecydowała się do nich dołączyć), postanowiły walczyć w opozycji. Więzienie i tortury nie powstrzymywały je przed kontynuacją walki z dyktaturą.
17 grudnia 1999 ONZ uznał 25 listopada dniem walki z przemocą wobec kobiet.
Podobało mi się to, że historię rodziny Mirabal poznajemy okiem każdej z sióstr, bo to daje nam nie tylko pełen obraz wydarzeń rozgrywanych na arenie rodziny i politycznej, ale też możliwość poznania każdej z nich z osobna, ich rozterek, uczuć, relacji z rodzeństwem, rodzicami, sympatiami, stosunki z ich własną rodziną. Taka perspektywa pozwala patrzeć na nie, nie jako bohaterki ze stali, ale jako wrażliwe kobiety, które zmagały się z własnymi słabościami, lękami i przeciwnościami losu. Nie różniły się wiele od innych, poza tym, że miały odwagę poświęcić rodzinę w imię walki o ojczyznę.
Nie można umniejszać roli Dede, bo choć nie zdecydowała się bezpośrednio stanąć w walce, opiekowała się siostrzenicami i siostrzeńcami, dla których na zawsze stała się matką Dede, pamiętającą bohaterki narodowe przed ich legendarną sławą. Swoją drogą, trochę mnie rozbawiła sytuacją z pracą Dede, której sprzedaż polisy ubezpieczeniowe cieszy się dużym popytem, bo przeżyła.
Jedynie czego mi brakowało, to klimatu Dominikany. Niby egzotyczny kraj, ale brakowało mi tych egzotycznych opisów. Sytuacja polityczna i rodzinna przedstawiona w książce zdominowała nad obiektywną charakterystyką regionu.
Jest to jedna z tych powieści, które poszerzają naszą wiedzę o świecie; o zamkniętych krajach z rygorystycznymi systemami politycznymi, być może słyszanych w mediach i pamiętanych z lekcji historii, ale nigdy poznanych z tak wiarygodnej perspektywy ludzi tam żyjących.
Jeśli się wahacie, czy sięgnąć po książkę Julii Alvarez, zapytajcie samych siebie, co tak naprawdę wiecie o tym, położonym na wyspie, państwie, które dzisiaj kojarzy tylko z egzotycznymi wakacjami?
Ocena: 4,5/6
Za książkę dziękuję
PS. Książka przeczytana w ramach lutowej edycji wyzwania trójka e-pik w kategorii – Jaki kraj, taki obyczaj – książka opisująca życie w danym państwie.
Znakomita książka! Ja oceniłam ją trochę wyżej, nie miałam się do czego przyczepić – tak mnie porwała fabuła, że nie zwróciłam uwagi, czy klimat realiów jest zaznaczony czy też nie 🙂
Mam nadzieję, że kolejne książki tego wydawnictwa będą równie dobre!