Nie chciałam pisać o tej książce, ale rozczarowanie, jakie pojawiło się podczas i po lekturze, sprawia, że szarpią mną silne emocje, z którymi podzielić się muszę, bo inaczej się uduszę. Łuk triumfalny należy do tytułów klasyki literatury, który jest zachwalany nie tylko przez moich znajomych, ale też przykładowo na portalu literackim BiblioNETka, gdzie średnia blisko dwóch tysięcy ocen wynosi 5,02/6. Miałam więc prawo oczekiwać, że przeczytam niezwykłe i zachwycające dzieło XX-wiecznej francuskiej literatury.
Powieść Remarque’a ma w sobie wiele walorów literackich, które sprawiłyby, że mogłabym być nią również urzeczona jak w/w czytelnicy. Jest pełna metaforycznych i trafnych spostrzeżeń, które są warte cytowania. Porównanie wyobraźni do gwoździ chyba najbardziej utkwiło mi w pamięci: „wyobraźnia potrzebuje tylko kilku gwoździ, by na nich porozwieszać swoje welony. A czy te gwoździe są złote, blaszane, czy zardzewiałe, to nie gra żadnej roli. Wiesza, gdziekolwiek się da”. Mamy tu tajemniczego bohatera, niemieckiego uchodźcę, lekarza, o którym wiemy stosunkowo niewiele. Jego prawdziwe imię i nazwisko poznajemy dopiero na końcu książki. Z czasem zostają zdradzone nam cząstki informacji dotyczących jego przeszłości, które dają czytelnikowi odpowiedź na pytania: dlaczego opuścił ojczyznę, dlaczego pracuje na czarno oraz dlaczego nie chce mieszkać w innym kraju niż Francja.
Doświadczenia Ravica pozwalają też zrozumieć jego złożone relacje z kobietami, szczególnie z Joanną, którą poznaje w pierwszej scenie książki. Dominacja wątku miłości Joanny i Ravica to zasadniczy element, który sprawił, że przez powieść, zwłaszcza jej końcową część, trudno było mi przejść. Infantylne dialogi między bohaterami o tym, jak to jedna strona, zwykle Joanna, nie może żyć bez drugiej, a zarazem nie jest zdolna do wiernego życia w związku; jak to próbuje znaleźć pretekst do wspólnego spotkania, rozmowy i pożegnalnego seksu, po którym pragnie się powtórki mimo przyrzeczenia, że już nigdy o sobie nie usłyszą; o tym jak są bezradni wobec siły łączącego ich uczucia. Naprawdę, z inteligentniejszymi dialogami i ciekawiej wykreowanymi obrazami zniewalającej siły miłości spotkałam się w harlequinach. I jeśli ktoś chciałby mi zarzucić nieuwzględnienie czasu, w którym powstała powieść, to dodam, że dzieło Remarque’a nie wytrzyma także porównania z XIX-wiecznymi romansami spod pióra Austen, Gaskell czy sióstr Bronte.
A mogłaby to być wyśmienita powieść o społeczeństwie europejskim w przededniu II wojny światowej, imigrantów i uchodźców, którzy decydują się na powrót do ojczyzny lub ucieczkę do innego kraju bądź, nie wierząc w realizację zbrojnych planów ze strony Niemiec, pozostają w kraju. Poszerzyłabym obraz pełnego ograniczeń i niepokoju życia uchodźców o portret innych postaci, choć relacje Ravica z francuskimi lekarzami zdają się mówić wiele o jego sytuacji, np. akt zgonu oraz podpis pod przeprowadzoną operacją może złożyć tylko francuski lekarz, a spontaniczne udzielenie pomocy ofiarom wypadku może dla Ravica skończyć się deportacją do Szwajcarii. Ta zależność świadczy także o poziomie francuskiej medycyny i stosunku Francuzów do pracy, bo ileż razy nieudaną operację próbowano zwalić na obcych medyków? Łuk triumfalny mógłby też być świetną powieścią psychologiczną, gdyby zdradzono więcej szczegółów z życia Ravica, może dodano jakichś informacji o jego rodzinie do traumy związanej z krzywdą uczynioną przez gestapowców, za którą pragnie zemsty, ku czemu zresztą los mu sprzyja. Ale nawet bez tych udoskonaleń książka byłaby całkiem niezła, (bo nie uznaję jej za niedopracowaną), gdyby nie irytująca relacja Joanny i Ravica obfita w sceny zazdrości i rozpaczy pełne banalnych pytań natury egzystencjalnej. Gdyby zmieniono proporcje między wątkami, dałabym radę to przeczytać bez zgrzytania zębami i pełnym politowania wzdychaniem.