Wiem, że dzisiejszy wpis powinien być w klimatach romantycznych, ale zamiast serwować Wam kolejną listę najlepszych książek o miłości (a tych list znajdziecie pełno na innych blogach i vlogach), bo być może czujecie już nimi przesyt, postanowiłam stworzyć wpis sentymentalny. Nie będzie on daleki od miłosnych uczuć, bo większość z nich to cykle typowe dla nastolatek, które czytałam po części będąc sama zakochaną, a po części snując wizję idealnego związku oraz okoliczności spotkania tego jedynego: na wakacjach [SWD], w szkole [Bezsennik], na klatce schodowej [Ala Makota]. Nie snułam wizji związku z bratem przyjaciółki [Pamiętnik księżniczki], ponieważ żadna z nich go nie miała (poza jedną, która miała braci sporo młodszych). Serie, o których Wam opowiem, darzę dużym sentymentem i należą do tych książek, których raczej nigdy nie zechcę się pozbyć, nawet z chęcią będę chciała uzupełnić braki tytułów w kolekcjach przy nadarzających się ku temu okazjach.
Zanim przejdę do serii przeznaczonych głównie dla dziewczyn wspomnę w jednym punkcie o dwóch cyklach wydanych przez Egmont. Jest to Monstrrrualna Erudycja oraz Strrraszna historia. Odkrywać tę serię zaczęłam od książki Ci niesamowici Egipcjanie. Otrzymałam ją na urodziny od koleżanki, która szczególnie tkwi w mej pamięci, ponieważ w tym miesiącu minęło 7 lat od jej zaginięcia [bardzo chciałabym wierzyć w prawdziwość zasłyszanych plotek o jej odnalezieniu, ale nie trafiłam na żadne rzetelne informacje, które by to potwierdzały]. Po lekturze książki o Egipcjanach jeszcze nie wiedziałam, jak duża to jest seria. Oświecił mnie okrągły obrotowy regał ekspozycyjny w księgarni, gdzie tych tytułów było kilkanaście. Pamiętam, że zaraz pokazałam mamie, której ta książka również się podoba, co nie jest niczym, bo informacje, jakie można było w znaleźć pozycjach, były niebanalne i podane w interesujący i angażujący czytelnika sposób [poza treścią były komiksy, quizy, psychotesty]. Drugą książką z cyklu Strrraszna historia, jaka weszła w moje posiadanie dotyczyła historii Polski: Polska Piastów. Mimo niskiej ceny, w porównaniu z dzisiejszymi, ciężko byłoby kupować do kompletu parędziesiąt tytułów w cenie detalicznej. Niebawem odkryłam, że nawet dwa razy taniej książki można było kupić w pobliskim antykwariacie. Tam też odkryłam wydawniczą siostrę serii Monstrrrualna Erudycja. Nie mam tej serii w komplecie, część tytułów przeczytałam wypożyczając je z biblioteki, ale na pewno nie przeczytałam całej.
Kolejnym cyklem, który zaczęłam kompletować, dzięki antykwariatowi był Bezsennik. Jeśli dobrze pamiętam, to o serii dowiedziałam się od kuzynki, która posiadała część tytułów. Tu brak kompletu wszystkich części był o tyle niekomfortowy, że mimo iż w każdym tytule działa się jakaś odrębna przygoda, to jednak dla śledzenia losów głównych bohaterek: Kasi, zwanej też Żabą, Julii, Emmy i Zuzi, warto było zadbać o chronologiczne czytanie tych książeczek (chyba żadna z nich nie miała nawet 100 stron). Mnie się to nie udało, zresztą serii, które przeczytałam w całości w porządku chronologicznym jest naprawdę niewiele. Choć Bezsennik nie należy ani do najlepszych polskich serii dla nastolatek ani do najlepszych książek Liliany Fabisińskiej (można tę serię porównać do harlequinów, tyle że w grzecznej, dostosowanej do wieku czytelniczek odmianie) – to darzę go sentymentem, po pierwsze przez emocjonalne okoliczności, jakie miały miejsce w czasie, kiedy go czytałam. Po drugiego dla imienia ukochanego bohaterki mojej imienniczki, które zresztą będzie nosił także obiekt westchnień Ali Makoty. Po trzecie dla Koti – ponoć węgierskiej wersji imienia Kasi, choć żaden słownik tego nie potwierdza – określenia jakim była bohaterka nazywana przez ulubionego chłopaka.
Wspomniana już Ala Makota to bohaterka cyklu autorstwa Małgorzaty Budzyńskiej. Książki są pisane w formie dziennika prowadzonego przez główną bohaterkę, która opowiada o swoich rodzinnych, szkolnych i miłosnych perypetiach, które koncentrowały się wokół przystojnego sąsiada, który niedawno się wprowadził. Dziewczynę śledzimy od jej młodych nastoletnich lat do dorosłości – co się mieściło początkowo w siedmiu tomach. Stosunkowo niedawno już nakładem wydawnictwa Znak Emotikon pojawiły się trzy kolejne części, jedna pisana z perspektywy Jacka, brata Ali, natomiast dwie części zatytułowane Maksymalnie ja to zapiski poprzedzające pierwsze części cyklu. Trochę nie rozumiem, po co one były, bo w porównaniu do reszty wypadają słabo. Pamiętam do dziś jak z przyjaciółką mocno przeżywałyśmy pewien krótki dialog wieńczący bodajże Osiemnastkę.
Chyba jedną z najpopularniejszych na świecie nastoletnich bohaterek piszących pamiętnik jest Mia, która najpierw dowiaduje się, że jest księżniczką i musi przyjmować lekcje etykiety u wymagającej grand-mere, potem odkrywa, że jej matka jest w ciąży z nauczycielem algebry, a później zakochuje się Michaelu, bracie Lily, jej najlepszej przyjaciółki. Z tych wszystkich sensacji najbardziej mnie zaintrygowała ta druga, to też dlatego przygodę z Pamiętnikiem księżniczki zaczęłam od drugiego tomu. A najciekawsze jest to, że zaczęłam go czytać podczas rodzinnych zakupów w Tesco, kiedy rodzice przemierzali alejki regałów z produktami spożywczymi, ja stałam na dziale z książkami i je czytałam. W ten sposób przeczytałam kilka książek (w tym 3-4 Pamiętniki księżniczki), notując w pamięci numery stron, na których kończyłam lekturę wraz z odejściem do kasy. Pozostałe części udało mi się albo pożyczyć z biblioteki (choć nie jestem tego pewna, bo nie wiem, w której mogłabym je znaleźć) albo od jednej przyjaciółki, która miała komplet i kupowała każdą nową część. Nowe części Pamiętnika… to były chyba pierwsze książki, których wydania niecierpliwie wyczekiwałam, a dzień premiery wiązał się u mnie z odliczaniem godzin do końca lekcji, by biec do księgarni, móc chociaż zobaczyć te egzemplarze. Chyba raz czy dwa razy mogłam pozwolić sobie na kupno tej książki niedługo po premierze. Kilka części otrzymałam w prezencie, a trzy zdobyłam na jednej z zeszłorocznych wymian książkowych. Chyba gdzieś głęboko we mnie tkwi nadzieja, że powrócę do tej serii i ponowna lektura zapewni mi te same emocje co niespełna 10 lat temu. Lęk przez rozczarowaniem jednak jest u mnie zbyt silny by zaryzykować.
Przez długi czas jedyną powieścią, a właściwie cyklem, wobec którego deklarowałam gotowość na powtórzenie lektury (a generalnie nie lubię czytać dwa razy tych samych książek), było Stowarzyszenie wędrujących dżinsów Ann Brashares. Historię magicznych dżinsów (sama się dziwię temu paradoksowi, że one tak mnie urzekły, mimo że dżinsów nie cierpię i nie posiadam dosłownie nic z tego materiału, poza okładką czwartej części tego cyklu) poznałam najpierw od strony filmowej, później dopiero sięgnęłam po powieści, a następnie po drugą część filmu, która rozczarowała mnie tym, że jest kompilacją wszystkich trzech pozostałych tomów. Historia tych czterech przyjaciółek mnie urzekła i inspirowała. Najbardziej utożsamiałam się z artystyczną duszą Leny, której zazdrościłam obozów rysunkowych, wyjazdów do Grecji (po tej historii zaplanowałam, że w podróż poślubną chcę koniecznie jechać właśnie tam, co wiązało się z kolejnym paradoksem, bo równocześnie moje pragnienie wyjazdu do Grecji spowodowane było wizją, że tam można poznać miłość swojego życia) i z wypiekami na twarzy śledziłam rozwój związku Leny z Kostosem (do dzisiaj nie mogę odżałować, że wyszło jak wyszło). Przed powtórzeniem lektury tego cyklu broni mnie również lęk przed rozczarowaniem.
Miałam ten wpis kończyć, kiedy nagle przypomniało mi się o jeszcze jednym cyklu, do którego akurat lubię (a przynajmniej jeszcze parę lat temu lubiłam, bo ostatnio nie miałam możliwości tego sprawdzać) wracać, choć nie są to powroty do tych samych części, ani nawet do tego samego autora. Mam tu na myśli Pana Samochodzika stworzonego przez Zbigniewa Nienackiego, a następnie kontynuowanego przez wielu różnych pisarzy. Seria rozrosła się do ponad 100 części, co mnie akurat bardzo cieszy, bo dzięki temu do moich ulubionych bohaterów mogę wracać poprzez różne historie ich przygód związanych z tropieniem kradzionych dzieł sztuki. Wiem, że dominuje opinia, że te kontynuacje nie są tak dobre jak powieści Nienackiego. Owszem, zmieniają się bohaterowie, bo pan Tomasz z czasem coraz mniej angażuje się w sprawy, aż w końcu odchodzi na emeryturę powierzając swoją rolę Pawłowi; po nieżyjącym Waldemarze Batury interes przejmuje syn Jerzy, a słynny wehikuł zostaje zastąpiony super nowoczesnym pojazdem zwanym Rosynantem – jednak mimo tych zmian uważam, że kontynuacje nadal są dobre (oczywiście zdarzają się słabsze wytwory, ale to są wyjątki). I wiem, że jak trafię na jakąś okazję zdobycia, którejś części Pana Samochodzika (bo w domowym księgozbiorze znajdują się tylko powieści Nienackiego), to na pewno z niej skorzystam. Poza tym chyba już wiecie, skąd to moje zainteresowanie historią sztuki? 😉
A Wy do jakichś młodzieżowych serii macie sentyment?
Pamiętnika nie czytałam , ale Stowarzyszenie już tak. Faktycznie… mam do tej serii lekki sentyment. Nie wiem, czy nie była to pierwsza seria książek jaką przeczytałam. Pamiętam jeszcze serię Szkoła przy cmentarzu. Mama kupiła mi chyba ze dwa tomy na wakacjach w Ustce. Szkoda, że nigdy do niej nie wróciłam.
„Stowarzyszenie Wędrujących Dżinsów” ujęło mnie tytułem 🙂
Sentyment? Do Ani z Zielonego Wzgórza, ale czy to młodzieżowa seria?