Poza normą (On – Zośka Papużanka) / konkurs

Premiera 16 marca!

Po czterech latach od wydania Szopki autorka wraca z nową powieścią o niebanalnym (wbrew temu co mówią inni) bohaterze. Nie znając debiutanckiej książki Zośki Papużanki, nie wiedziałam czego po Onym się spodziewać. Dzięki temu też w mojej recenzji uniknę próby ich porównania, bo najprawdopodobniej to są dwie zupełnie inne książki.

Tytułowy On to Śpik, chłopiec urodzony kilka dni po terminie, nie grzeszy inteligencją ani błyskotliwością, jest kompletną niezdarą, naiwny i nieradzący sobie w szkole, w której stanowi główny obiekt kpin. Śpik to obrzydliwe przezwisko. Jak można takie słowo wymyślić, napisać, jak można się dobrowolnie zgodzić na czytanie i myślenie w głowie takim dźwiękiem, oznaczającym, bądźmy szczerzy, żółty glut z nosa, efekt kataru i niechlujności. [s.116] Śpik to ofiara losu czy też osoba z problemami dysfunkcyjnymi, którą można znaleźć w każdej szkole i prawie w każdej klasie. To taki kozioł ofiarny pozbawiony jakichkolwiek ambicji, obrywający od kolegów nie za to, że się czymś wyróżnia, ale właśnie za tą całą nijakość i niechlujność. To jeden z tych uczniów, nad którym nauczyciele załamują ręce, stawiają kolejne dwóje oraz jedynki i z litości dają mu promocję do następnej klasy, byle go jak najprędzej się pozbyć.

To ma być postać, z którą nie można się utożsamić. A jednak niemal każdy czytelnik znajdzie w niej pewne elementy, które będą mu znane z własnego doświadczenia. Przykładowo ja mogę się z nim utożsamić na lekcjach w-fu, gdzie w biegach zawsze byłam ostatnia, mimo długich nóg (nie rozumiem skąd to przekonanie, że długie nogi są szybkie w bieganiu, mnie się ciągle plątały), a do drużyn wybierana jako jedna z ostatnich (mimo że wzrost ułatwiał zdobycie dodatkowych punktów w koszykówce). Śpikowi można było współczuć czy też nad nim się litować, ale trudno też go nie polubić.

Jest też matka Śpika, która z krytyką wobec jej pierworodnego syna spotykała się od momentu, kiedy pojawiła się na porodówce kilka dni po terminie. Położna była pierwszą krytykantką, która zarzucała mamie Śpika, że nie potrafi normalnie urodzić. Kolejne głosy przeciwko niej pojawiły się w kościele, kiedy mały Śpik zagłuszał kazanie na niedzielnej mszy świętej. Później regularne uwagi w dzienniczku i zostawanie po szkolnych zebraniach dobitnie uświadamiały matce, że ma beznadziejne dziecko, z którego nie można być dumnym. Bo jak można być dumną z faktu, że jest się mamą Śpika? Każdy rodzic ma jakąś wizję dla swojego dziecka, którego albo się zmusza do realizacji jej albo któremu z pewną trudnością pozwala się działać po swojemu. W okresie przedszkolnym (choć Śpik do przedszkola nie chodził) mama Śpika spotkała tajemniczego taksówkarza, który oferuje jej pomoc. Próbując rozwikłać zagadkę, kim ten mężczyzna jest, poznaje rodzinną historię o męskich zjawach, które objawiały się wszystkim kobietom w rodzie. Z całej opowieści pełnej ludowych wierzeń i przesądów znaczący wydaje się jeden szczegół, mówiący o tym, że w ich rodzinie rodzą się same dziewczynki, jak pojawia się w końcu jakiś rodzynek, jest on nienormalny. Trudno nie odnieść tego przesądu do nieudanego Śpika.

W pewnym momencie matka postanawia się sprzeciwić roli, jaką próbuje nadać jej społeczeństwo:

A gówno, pomyślała mama Śpika. Gówno. Koniec ze wstydem. […]Ja jestem mamą i ja mam prawo decydować. I że w ciążę nie zachodzi się przypadkowo, tylko z rozmysłem. Z chcenia. Jak się chciało to trzeba chcieć cały czas z taką samą intensywnością. Raz zachciałam i chcę. I nic mi nie zrobią, bo to ja jestem mamą Śpika. Nie jakąś tam panią Kowalską, tylko mamą Śpika, chciałam być i jestem, a ze wstydem koniec […] Chcę, żeby był Śpikiem, podoba mi się bycie mamą najgorszego […] na złość Pani ze Stoiska Mięsowędliny, na złość Lodówie, na złość innym dzieciom. [s.126-127]

Ta zmiana postawy doprowadziła do tego, że mama chciała go mieć na wyłączność. Odrabiała za niego zadania domowe, by jak najszybciej skończył szkołę i mogła go mieć znów tylko dla siebie. Nawet kiedy Śpik u progu dorosłości zaczął wykazywać się pewną samodzielnością, mama nie pozwalała mu pracować i zarabiać, bo wówczas stałby się niezależny i by go straciła. A skoro zdecydowała się być mamą Śpika, to z prawem na wyłączność.

Czy zatem On to powieść o trudnej relacji matki z nieidealnym dzieckiem? Trudno odciąć się od dominującego w książce aspektu macierzyństwa. Zwłaszcza, że ojcowie są tu właściwie nieobecni. Wychowanie dziecka to problem i zadanie matki, ojciec ma pracować i zarabiać na utrzymanie rodziny, z synem nawiąże kontakt dopiero, gdy ten zacznie również pracować na hucie.

Ja jednak chciałabym tę książkę czytać w kategoriach inności, która nabiera szczególnego zabarwienia, kiedy fabuła rozgrywa się w czasach PRL-u, na dodatek w Hucie Innym Mieście. W mieście odgrywającą kluczową rolę w tym okresie. w mieście gdzie stoi pomnik Lenina, a Śpik uporczywie i donośnie, zwracają przy tym uwagę wszystkich ludzi wokół, dopytuje matkę, kim ten Lenin był. Realia PRL-u autorka odtwarza na bazie własnych doświadczeń, które są na tyle uniwersalne, że dla każdego czytelnika pokolenia autorki lub starszego, lektura książki będzie sentymentalną podróżą w pełne niedoboru i kreatywności czasy młodości. Genialnie i z humorem opisane szkolne zajęcia śpikowej klasy, to doświadczenia, które wpisują się także w mój bagaż przeżyć z tego etapu. Doświadczeń z fizyki też nie miałam, choć raczej z powodu ogólnego braku sprzętu niż z specyficznych zdolności „klasowego Kowalskiego”.

W czwartej klasie miało być rozmnażanie. Mieliśmy się na biologii uczyć o rozmnażaniu, nie rozmnażać, ale przeżywaliśmy to, jakbyśmy się mieli rozmnażać rzeczywiście. [s. 79]

My również w czwartej klasie na lekcjach przyrody uczyliśmy się o rozmnażaniu i pamiętam, że od naszej ciekawości silniejszy był lęk nauczycielki, która na samym początku zajęć zagroziła chłopakom, że każdy kto choć raz się zaśmieje, będzie musiał opuścić klasę.

Powracam już do kwestii czytania Onego w kategoriach inności i (nie)równości. PRL to taki okres, gdzie wyróżnianie się z tłumu nie było jeśli nie niedopuszczalne, to przynajmniej niemile widziane. Wszyscy mieli być równi bez względu na swoje możliwości i ograniczenia, wszyscy byli oceniani według tych samych kryteriów. Śpik jest krytykowany przez społeczeństwo nie dlatego, że jest byle jaki, ale dlatego, że nie dorównuje innym. Mówiąc propagandowym językiem tego okresu: nie wyrabia normy. Co było zachowaniem, które można odbierać jako formę buntu. Śpikowi nie można zarzucić braku talentów, ponieważ w szczegółach pamięta cały rozkład wszystkich krakowskich tramwajów. To jest postać żyjąca w innym świecie, w którym daremna zdaje się być troska o tak prozaiczne rzeczy jak posiadanie zeszytów, ołówków czy odrobienie zadania domowego. I to nie znaczy, że dzisiaj Śpików nie ma, jednego nawet zaobserwowałam na spotkaniu autorskim w Księgarni pod Globusem. Różnica tkwi w traktowaniu ich. Dzisiaj do takich dysfunkcyjnych osób dostosowany jest specjalny tok nauczania oraz mogą one liczyć na dodatkowe wsparcie pedagogiczne. Te osoby są lepiej traktowane przez grupę rówieśników, którzy od małego uczą się tolerancji do innych. Dzisiaj inność jest bardziej akceptowana, a czasem nawet wspierana, choć oczywiście nie zawsze.

On to powieść o trudnej roli bycia wyjątkowym, trudnej nie dla samego Śpika, lecz dla wszystkich wokół, którzy muszą się zmierzyć z tą innością i przede wszystkim ją zaakceptować, bo zmienić jej nie można.
_______________________________

KONKURS!

Tak się złożyło, że dotarły do mnie dwa egzemplarze Onego (a ci co czytali krótką relację z czwartkowego spotkania z Zośką Papużanką, wiedzą, że prawie zostałam posiadaczką trzeciego egzemplarza), więc zgodnie z zapowiedzią jeden z nich może trafić do kogoś z was. Aby mieć szansę na wygranie egzemplarza należy odpowiedzieć na poniższe pytanie w komentarzu pod tym postem. Na odpowiedzi czekam do następnej niedzieli, czyli 20.03. W poniedziałek na końcu tego postu zamieszczę nick laureata. (Warto podać mejla, bym mogła też bezpośrednio skontaktować się z zwycięzcą.) Książkę prześlę w okresie świątecznym (nie wysyłam za granicę), bo wtedy będę miała dostęp do tego drugiego egzemplarza. Z ewentualnym laureatem ze Śląska lub Krakowa umówię się na odbiór osobisty.

A zadanie ma ścisły związek z książką Papużanki. Mianowicie, niewątpliwym atutem lektury powieści Papużanki są przezabawne opisy przeżyć związanych ze szkołą. Chciałabym, abyście mi krótko opisali wasze jakieś ciekawe, szczególne czy zabawne wspomnienie ze szkoły. Książka trafi do autora wspomnienia, które uznam za najciekawsze czy najbardziej rozczulające. Powodzenia!

6 thoughts on “Poza normą (On – Zośka Papużanka) / konkurs

  1. „Szopka” autorki bardzo przypadła mi do gustu, więc nabrałam ochoty na najnowszą powieść Papużanki od razu, kiedy ujrzałam ją w zapowiedziach.

    Z tego względu chętnie wezmę udział w konkursie. Mam wiele wspomnień z lat szkolnych, ale takim pierwszym, wręcz traumatycznym, przeżyciem była tzw. „choinka” w zerówce. Od zawsze byłam córeczką mamusi, trzymającą się kurczowo jej spódnicy, dlatego pójście do szkoły i przebywanie w niej przez parę godzin (bez mamusi!!) było czymś tragicznym. Pamiętam dzień, w którym do naszej klasy przyszedł Mikołaj z prezentami – była to paczka ze słodkościami oraz sokiem w kartoniku. Oczywiście ja, rozżalona, że mama stoi pod drzwiami wraz z innymi rodzicami, ale zaraz pójdzie do domu i zostawi mnie biedną samej sobie, próbowałam się napić – włożyłam słomkę do dziurki w kartoniku, ale nie tą stroną, co trzeba, zatem soczek rozlał się nieco. A ja co? Wpadłam w taki ryk (chyba z żalu nad swoim marnym i samotnym losem), jakby mnie obdzierali ze skóry – na szczęście na pomoc przyszła mama, jednak mimo to, nie ukoiło to mojego złamanego serca. Generalnie to żal mi samej siebie, ale z drugiej strony doskonale rozumiem każde dziecko, które jest tak związane z rodzicem, że niekiedy nie potrafi poradzić sobie z najprostszymi czynnościami. Teraz, na szczęście!, moje relacje z mamą są już zdrowsze. 😀

    Mój e-mail: sylwiapis@wp.pl

  2. Najśmieszniejsze wspomnienie ze szkoły? Mam ich na prawdę bardzo wiele, ale jedno szczególnie zapadło mi w pamięć. Będąc w gimnazjum szczególnie nie lubiłam lekcji wychowania fizycznego. Pewnego dnia nadszedł najgorszy wf każdego roku – gimnastyka! Powoli zbliżała się moja kolej, by zdać wszystkie ćwiczenia.. jeszcze tylko kilka nazwisk.. i słyszę głos wybawienia! „Proszę Pani, czy moge iść do toalety?” – zapytała moja znajoma, która miała identyczne podejście do lekcji wfu, co ja. Za zgodą Pani pobiegłyśmy do najdalszej łazienki i przegadałyśmy pół lekcji. Nagle usłyszałyśmy czyjeś kroki. Po chwili do toalety weszła jedna z Pań mających obok lekcje, którą przywiódł tu nasz głośny śmiech. Szybko zamknęłyśmy się w jednej z kabin. Kobieta, już lekko zirytowana próbowała wejść do każdej z nich. Oczywiście tylko nasza była zajęta! Ale my, wykazując się sprytem, usiadłyśmy na kaloryferze, żeby nie zauważyła naszych stóp przez dziurę pod drzwiami. Po paru próbach wejścia do zamkniętej kabiny zrezygnowała i odeszła.

  3. Zabawne wspomnienia ze szkoły? Oj, mam ich mnóstwo. Tych zawstydzających też 😉 Ale najśmieszniejsze chyba było to, w którym całą klasą poszliśmy nad jezioro (jeszcze podstawówka) i bawiliśmy się w chowanego. Nikt nie mógł mnie znaleźć, bo ukryłam się niedaleko trzcin. To chyba był jakiś konkurs, w każdym razie oprócz mnie jeszcze jedna dziewczynka się świetnie ukryła i prawie wygrałam, ale pech chciał, że zaatakował mnie… łabędź. Tak się wystraszyłam, że wpadłam do tego jeziorka 🙁 Nici z nagrody i suchych ciuchów 😉

  4. To dawne dzieje, ale wspomnienia wciąż żywe i zawsze się do nich uśmiecham…
    Pierwsza klasa szkoły podstawowej, sukcesywnie poznajemy kolejne (ginące już niestety) zawody i jedna z tych lekcji, gdzie głównym bohaterem był drukarz, a dokładniej zecer. Każdy w ławce siedzi skupiony nad rządkami niezwykłych przedmiotów: przegródki, ołowiane czcionki… A wśród nas – mój tato, który pokazywał nam, jak składa się tekst, który my mogliśmy mu podyktować – było w tym coś z magii – wszyscy patrzyli, jak zaczarowani w zmieniające się rzędy liter, które… tato błyskawicznie układał – potrafiąc odczytać składany tekst jednocześnie do góry nogami i w odbiciu lustrzanym.
    Pamiętam tę radość z poznawania czegoś tak nowego, ale i dumę ze swojego Taty. Pamiętam, że po tej lekcji wielu z nas spojrzało na linijki tekstu w naszych książkach już zupełnie inaczej. A ja sama – inaczej też spojrzałam na tatę wychodzącego codziennie do pracy w drukarni:)

  5. Moje wspomnienie związane ze szkołą jest – nieoczekiwanie – bradzo świeże 🙂
    Wakacje sprzed roku. Plaża w Ustce, parawany, kocyki, materace – żar leje się z nieba, towarzystwo się bawi,
    dzieci zadają sto pytań na minutę.
    Mój synek -który nie lubi smarowania kremami ochronnymi -domaga się tłumaczenia: ale po co?
    Więc ja wygłaszam wykładzik o UVA, UVB itp…
    a synek dopytuje: a przez szybę też się opalę…??
    zawahałam się …
    – i nagle z boku słyszę głos: Katarzyno! powinnaś to wiedzieć! miałaś u mnie z fizyki bardzo dobry!!

    Tak -to był głos mojej nauczycielki ze szkoły podstawowej – tylko ona takim tonem mówiła do mnie KATARZYNO …
    – minęło 20 lat -a ona mnie pamięta …?
    nie wiedziałam czy się ucieszyć – czy zmartwić – bo wiedza trochę słabsza… i co jak się nie sprawdzę …

    To był moment konsternacji -potem już szczere uśmiechy i na dłuższy czas dzieci z otwartymi buziami słuchały ciekawych opowiadań
    „Pani od Fizyki” na temat intrygujących zjawisk, jakie kryje w sobie otoczenie…

    Syn DO DZISIAJ zazdrości mi TAKIEJ nauczycielki!

Skomentuj ~Gusiak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *