Jacek Hugo-Bader w Audycie, podobnie jak w Skusze, (obie książki wraz z planowaną trzecią, co autor regularnie podkreśla, mają stanowić jedną całość) bierze na warsztat Polskę, jej przeciętnych i ponad przeciętnych mieszkańców, których życiorysy zaskakują, budzą kontrowersje i na swój sposób są interesujące. Reporter odwiedza więzienia, śledzi więźniów wypuszczonych na wolność, przepytuje osoby o bogatych doświadczeniach duchowych, nawróconych czy mających szczególną więź ze światem niewidzialnym, oraz rozmawia z rodzicami, którzy mieli problem ze spłodzeniem dzieci, decydowali się na in vitro lub aborcję, gdy badania prenatalne wskazywały poważne uszkodzenia płodu czy wady genetyczne. O większości bohaterów Audytu pisał w reportażach w latach 90., po ćwierćwieczu postanowił sprawdzić, co się zmieniło od tamtego czasu, mając trochę nadziei, że ta książka będzie miała happy end.
Przez te interesujące historie ludzi przejawiają się fragmenty obrazu naszego kraju, z jednej strony zastosowany tu zabieg retrospekcji, który jest szczególnie cenny dla młodszych czytelników Hugo-Badera, nieznających jego dawnych reportaży, pozwala zaobserwować zmiany społeczne, gospodarcze, a także prawne – szczególnie widać to w IV części poświęconej nowo narodzonym bohaterom, w której pragnienia rodziców, doświadczenia dzieci zostają skonfrontowane z prawem kraju oraz budzącym wyrzuty sumienia stanowiskiem Kościoła. Autor Audytu wstrzymuje się od własnej oceny, jakby podane przez niego statystyki miały same wskazać, która postawa robi więcej dobrego.
Historie ujęte w książce czytałoby się znacznie lepiej, gdyby książka została przeredagowana. Stałe podkreślanie, związku Audytu ze Skuchą (chcąc chyba wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia, że nie przeczytałam poprzedniej książki), oraz tego, co autor napisał w latach 90., kiedy przeczytamy historię wspomnianego bohatera – te wszystkie wtrącenia dominują nad samymi opowieściami, stawiają reportera na pierwszym miejscu, nie pozwalając czytelnikowi zapomnieć o obecności Jacka Hugo-Badery. Autora, który w jednym z rozdziałów próbuje przekonać czytelnika, że kupując tę książkę za 39,90, zapłaci mniej niż za paliwo pozwalające przejechać z Warszawy do Sochaczewa i dobry obiad w knajpie, a spędzi z lekturą więcej czasu niż na wspomnianych czynnościach. Przy czym pisarz zakłada, że przeczytanie 2/3 Audytu zajmie 1,5 tygodnia – całość przeczytałam w trzy dni – rozumiem więc, że jest to adresowane do przeciętnych ludzi, ale przecież oni, jak sam zauważa, nie przeczytają w ciągu roku nawet jednego artykułu w internecie. Poza tym kieruje te słowa do czytelnika mającego 2/3 książki za sobą, więc jaki kryje się sens w przekazie, że warto kupić jego książkę, skoro odbiorca już ją ma? Brzmi to jakby reporter nieprzekonany do wartości swojego dzieła, postanowił udobruchać czytelnika, że nawet jeśli książka rozczarowuje, dobrze zrobił, kupując ją, przecież wiele nie stracił… ?
Nie kwestionuję wartości zebranych tu historii ani zaangażowania autora w ich pozyskiwaniu – to stanowi dobrą lekturę, skłaniającą do refleksji, jedną z ciekawszych nowości ostatniego miesiąca. Cała książka jednak sprawia wrażenie pisanej w pośpiechu, uzupełnianej zbędnymi autowywodami autora, do niczego odkrywczego nie prowadzących, częściej wyrywających czytelnika z opowieści, w której warto było oddać więcej głosu bohaterom.