Do utraty tchu (Kontener – Marek Bieńczyk)

Są książki, o których jest głośno i wszędzie pełno, że bez ich lektury wiemy doskonale, o czym są, a nawet czy są dobre czy złe (choć teoretycznie nie powinniśmy oceniać na podstawie cudzych opinii). W przypadku Kontenera Bieńczyka sytuacja była trochę inna, bo choć ogólnie wiedziałam, o czym jest (o utracie kogoś bliskiego), że jest różnie oceniania, choć raczej ceniona (nominacja do Nike), dalej nie wiedziałam, czego właściwie się spodziewać. Powieści, opowiadań, eseju?

Nie ukrywam, że forma krótkich esejów bardzo mnie ucieszyła przez wzgląd na okoliczności, w których zaczęłam Kontener czytać – kapitalnie sprawdza się jako lektura przy smażeniu naleśników. Jeden esej – jeden obrót placka. Wbrew pozorom takie czytanie okazało się najlepsze, ponieważ zmusza czytelnika do oderwania się od lektury po każdym rozdziale. A książka Bieńczyka należy do takich, przy których warto się co chwilę zatrzymać, pomyśleć, wymienić łopatkę do przewracania na długopis, aby odnotować słowa klucze, nazwiska, opisać fiszki indeksujące.

Bo kompozycja krótkich jak jeden wdech tekstów wytycza rytm oddechu. Mam wrażenie, że tytułowy Kontener nie jest pojemnikiem, do którego wrzuca się pamiątki i wspomnienia po zmarłej osobie, pudło, które było potrzebne Marcinowi Wichy sprzątającemu dom po swojej matce. Tym kontenerem są płuca. To chyba najważniejszy literacki traktat o oddychaniu. Czynności niezbędnej nam do życia, którą wykonujemy mimowolnie, ale to nie znaczy, że prawidłowo. Rehabilitant Bieńczyka często o tym przypominał: wysiłek fizyczny bez pełnego oddychania nie ma sensu. I odbierałam tę uwagi bardzo osobiście, bo gdy od roku zmagam się z nawracającym problemem związanym z ziewaniem, które przecież pozwala odetchnąć głębiej i dotlenić mózg, doceniam wartość każdego pełnego wdechu. Nie jest to jednak pierwsza książka pisana oddechem, Bieńczyk przywołuje w niej Thomasa Bernharda, którego sposób pisania przez pryzmat jego chorobowych doświadczeń z kolei interpretuje austriacka noblistka Elfriede Jelinek. Sposób budowania zdań u Bernharda odpowiada jego trudnościom związanym z oddychaniem – „Towarzysząca mu przez całe życie choroba wyróżniła go, musiał uwiecznić na piśmie swój brak oddechu”. Jakby na jednym, z nielicznie się pojawiających, wdechów próbował powiedzieć jak najwięcej, „bo zaraz jego miejsce zajęliby zdrowi!” [s. 32]. Stąd długie czasem na kilka stron zdania… Piszemy jak mówimy a mówimy jak oddychamy…

Nie o samym oddechu jednak traktuje Kontener. Jak zauważyła większość recenzentów, jest to kolejny zbiór refleksji o utracie i o żałobie. Kolejny i u Bieńczyka (po Melancholii), i w ostatnim czasie w polskiej literaturze, i następny po wielu mniej lub bardziej znanych książkach z literatury światowej, do których autor zresztą często nawiązuje. Tu znowu utraconą osobą jest matka, tak jak w wydanej rok wcześniej książce Wichy, czy w ważniejszych publikacjach Barthesa, które stanowią bazę dla refleksji Bieńczyka. Przede wszystkim jest to Dziennik żałoby, który trafnie przez Bieńczyka zostaje nazwany Fragmentami dyskursu żałobnego oraz Światło obrazu. I Bieńczyk i Barthes próbują uchwycić sedno żałoby, które mnie zakuło najmocniej w refleksji, bo pojawia się w niej relacja miłosna:

Pierwsza noc poślubna. Ale pierwsza noc żałobna? Nie ma takiej, lecz jest tak. W końcu żałobnik to inny zakochany. Żałobnik podobnie jako zakochany (podmiot żałobny czy podmiot zmartwienia podobnie jak podmiot zakochany) jest poza „aktualnością”, znajduje się w sytuacji wyjątku, a nie reguły czy „normy”. Jego osobność, jego szczególne położenie powinny, jak by chciał świat, wygasnąć, zniknąć; po okresie żałoby winien on wrócić, wyleczony, do zwykłego istnienia” [s. 73].

Dodałabym jedno, pierwsza noc żałobna następuje po ostatniej nocy poślubnej. Co więcej, jeśli po ostatniej nocy poślubnej następuje noc żałobna (a wcale przecież nie musi), przed podmiotem żałobnym stoi inne wyzwanie związane z wyleczeniem, powrotem do zwykłego istnienia. Gotowość na kolejną pierwszą noc poślubną… I pisząc o tym, w pamięci mam jedną z najbardziej przejmujących powieści obyczajowych, jakie przeczytałam: P.S. Kocham Cię Cecelii Ahern. Jest to historia przepracowywania żałoby po przedwcześnie zmarłym mężu. Przepracowania przy epistolarnym udziale tegoż zmarłego, który w ostatnich chwilach życia napisał listy do ukochanej, mające ułatwić jej powrót „do zwykłego istnienia”. Ostatni z dwunastu listów wydaje się najtrudniejszy, nie tylko dlatego, że jest to ostatni komunikat od zmarłego. Jest on zaproszeniem do nowego związku, otwarcia się na kolejny cykl nocy poślubnych…

Żałoba u Bieńczyka ma wiele wymiarów. Nie etapów, lecz właśnie wymiarów, czy to emocjonalnych: poczucie bezradności, zmartwienie, euforia, czy też materialnych: przedmioty po zmarłych, buty na pogrzebie i te schowane w pudełku. I wreszcie jest w tym przepracowaniu żałoby, jakże świadomym procesie u osób wykształconych, pewna powtarzalność, która w Kontenerze przybiera formę wspomnienia przylotu jętek: „Matka nie żyła od sześciu miesięcy, kiedy przyleciały efemerydy”. Powtarzalność mająca na celu uporządkowanie myśli lub potwierdzenie zaistnienie zdarzenia czy też nieobecności, której nie chcemy przyjąć do wiadomości.

Przy Rzeczach, których nie wyrzuciłem myślałam, że nie doceniam tej książki ze względu na brak tożsamych doświadczeń. Jednak eseje Bieńczyka podejmujące ten sam temat zachwyciły mnie przenikliwością uwag oraz otwartością na refleksje czytelników. Czy to dlatego, że Kontener wychodzi poza osobiste doświadczenia i próbuje je ubrać w słowa napisane przez najwybitniejszych literatów zmagających się z tym samym bólem? Być może ten zabieg spowodował, że historia żałoby u Bieńczyka przyjmuje uniwersalny charakter. Staje się interesująca nie tylko dla tych, którzy mogą się utożsamić z sytuacją. Bo dla pozostałych Kontener jest zbiorem rozmaitych wieloautorskich (bo Bieńczyk chętnie cytuje innych i komentuje) refleksji o życiu jednych po życiu drugich.

Jedna z najlepszych książek przeczytanych w tym roku. Warto do niej wracać w okolicach Wszystkich Świętych.

Recenzja powstała przy współpracy z katowicką księgarnią Tak Czytam.

2 thoughts on “Do utraty tchu (Kontener – Marek Bieńczyk)

  1. Pingback: Czytelniczy 2019 |

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *