Stwórzmy świat na nowo (Cloverfield Lane 10, reż. Dan Trachtenberg)

Niełatwo w kinie jest złapać początkowy moment filmu, którego dynamiczny charakter podkreślony muzyką zagłuszającą dialog głównych bohaterów nie różni się od poprzedzającego seans zestawu trailerów. Wstęp Cloverfield Lane 10 jest jak rozciągnięta w czasie zapowiedź filmu, którą wieńczy biały tytuł na czarnym tle. Ta początkowa dezorientacja widza jest tylko testem przed właściwą fabułą, nie stroniącą bynajmniej od niejednoznaczności, zacierania granic między rzeczywistością a wytworem wyobraźni. Do końca filmu nie miałam pewności, w jakim świecie przyszło żyć bohaterom i jaką rolę mają w nim do odegrania.

Widz wie o otaczającym go świecie tyle, ile główna bohaterka Michelle. Ta jedynie zdobywa nad nim przewagę w tym, że zna powody ucieczki od swojego partnera. Muzyka niczym cenzura dostęp do tej wiedzy odbiorcom zabrała. Ale to jest istotne tylko wtedy, jeśli ktoś zechce zadać sobie pytanie, czy daleko idące konsekwencje kłótni kochanków były warte ucieczki i jaki byłby los Michelle, gdyby została jednak przy ukochanym.

Michelle po wypadku samochodowym budzi się w piwnicy, która została zaprojektowana na miejsce pozwalające przetrwać atak chemiczny. Howard, właściciel podziemnego mieszkania informuje, że na zewnątrz wskutek skażenia radioaktywnego nie ma warunków do życia, a bunkier ze sporymi zapasami środków spożywczych ma pozwolić im przetrwać do czasu, kiedy ono minie. Sam właściciel przypominający raczej psychopatę niż zdroworozsądkowego inżyniera nie budzi zaufania. Misternie przygotowane na inwazję kosmitów lokum, zaopatrzone nawet w kolekcję przedmiotów służących rozrywce (filmy, książki, gry planszowe), tylko pogłębia wrażenie, że Howard jest wariatem. Na tyle niegroźny, że dba o zdrowie i spełnia najważniejsze potrzeby życiowe współlokatorów, na tyle niebezpieczny, że nigdy nie wiadomo, co spowoduje kolejny wybuch złości i jakie będą tego następstwa. Innymi słowy, bez względu na to, czy można wierzyć apodyktycznemu Howardowi, jeżeli chce się przeżyć, trzeba grać według jego zasad.

Michelle nie jest jego jedyną współlokatorką. Jest jeszcze Ben, która pomagał przy budowie tego miejsca. On w przeciwieństwie do dziewczyny całkowicie wierzy w świat wykreowany przez swojego pracodawcę. Sam znalazł się w środku wbrew początkowym założeniom Howarda i to widać od samego początku w konfliktowych relacjach między mężczyznami. To jednak u Bena Michelle znajdzie pewne oparcie i to dzięki niemu będzie próbowała wyzwolić się z tego miejsca.

Wielokrotne próby ucieczki Michelle kończą się jednak w miejscu, kiedy bliska wyjścia staje twarzą w twarz z potworami świata zewnętrznego, zdające się potwierdzać przerażającą i szaloną zarazem wizję Howarda. Z czasem jednak przypominają się jej okoliczności wypadku, do którego najprawdopodobniej doprowadził jej „wyzwoliciel”. Można podejrzewać go porwanie dziewczyny, ale też można w tym dostrzec zadbanie o jeszcze jeden, bardzo ważny element ludzkiej egzystencji – towarzystwo. Ludzie jako osoby społeczne do przetrwania potrzebują nie tylko jedzenia, picia i powietrza, ale też drugiego człowieka. A może też Howard chciał zostać nowym Adamem, a stająca mu na drodze Michelle stanowiła idealną kandydatkę na nową Ewę. Oboje mieliby na nowo zaludnić ziemię odzyskaną po skażeniu.

To mógłby być naprawdę świetny thriller z elementami horroru. Pierwsza z finałowych scen polskim odbiorcom będzie przywoływać skojarzenia z komedią Juliusza Machulskiego. Jednak Cloverfield Lane 10 nie ma tak dobrego zakończenia jak Seksmisja. Ścisłe dookreślenie obrazu świata zewnętrznego oraz domknięcie fabuły niespodziewanym wprowadzeniem elementów kina innego gatunku zburzyło całkowicie aurę pełnej niejednoznaczności historii. Owszem, podstawowe pytanie widza brzmi, kim naprawdę jest Howard i czy jego wizja świata jest prawdziwa. Czasami jednak dosłowne odpowiedzi nie są pożądane. Tu warto było zostawić otwarte zakończenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *