Piotr Witwicki dorzuca swoją cegiełkę do półki z reportażami o Polsce B, C czy nawet Z… bo znikająca. Nie jest to jednak całościowy obraz Polski jak u Marka Szymaniaka, który w Zapaści (to kolejne rozwinięcie Polski Z?) opisywał różne problemy średnich miast na przykładzie kilku z nich. Witwicki w Znikającej Polski obrał odwrotny kierunek. Rysując wnikliwy portret Włocławka obnażający jego rozmaite, acz niewątpliwie ponure i przygnębiające oblicza, pokazuje proces rozpadu nie tylko tego miasta, ale sporej części Polski, w którą się nie inwestuje, której nie daje się możliwości rozwoju, o której zapomniano.
Jeśli Włocławek jest wzorcowym przykładem znikającej Polski – zdefiniowalibyśmy ją jako obszar poprzemysłowy, na którym w okresie PRL-użycie tętniło rytmem zmian w zakładach pracy. Ich zamknięcie w latach 90. powodujące wszechobecne bezrobocie, doprowadziło do ruiny nie tylko budynki, które dziś co najwyżej zapewniają dach bezdomnym i przyciągają Urbexów, ale też lokalną społeczność. Brak pracy, perspektyw zmiany swojej sytuacji zmusiło mieszkańców do radzenia sobie w inny sposób – pójścia drogą przemocy, kradzieży i nałogów.
Niniejsza diagnoza wydaje się już dość oczywista i znana powszechnie przynajmniej od Miasta Archipelagu Filipa Springera, do którego zresztą Witwicki się odwołuje, bo trudno tego uniknąć pisząc o byłym mieście wojewódzkim. Niewątpliwym faktem jest to, że reforma administracyjna w 1997 roku ostatecznie dobiła to, co zaczęło umierać od chwili przejścia kraju na gospodarkę wolnorynkową. Jak i dlaczego jest jak jest – wiemy doskonale. Piotr Witwicki jednak nie opierał pomysłu na reportaż na tej oczywistej wiedzy ani na niepewnym, choć poniekąd optymistycznym rokowaniu przyszłości takich miast jak Włocławek.
Fakty historyczne, bieżące analizy, porównania sytuacji w innych miastach (także w innych krajach) oddają pierwszeństwo warstwie literackiej. Wyczuwamy ją już po otwarciu książki, która wita nas nie przedmową uprzedzającą czytelnika, czego może się spodziewać na kolejnych stronach, lecz bardzo powieściowym prologiem. Ten niczego nie wyjaśnia, wrzuca nas do samego środka mrocznych wydarzeń, jak w rasowym kryminale. I pojawia się wątpliwość, czy to reportaż czy jednak fabuła? Witwicki poetycko odmalowuje scenerię brudnego, zniszczonego i po części opuszczonego miasta. Czytając Znikającą Polskę, widziałam poszczególne miejsca Włocławka w szarych barwach, za mgłą… Ich aura przypomina tę, w jakiej przedstawiono peerelowski Kraków w thrillerze Czerwony Pająk. Włocławek Witwickiego wydaje się tak martwy i zrujnowany, że z mimowolnym zdziwieniem oglądałam w internecie kolorowe zdjęcia miasta przedstawiające nowoczesne budownictwo mieszkaniowe i ładne bulwary wiślane oraz przyjmowałam informacje o centrach handlowych. A jednak te piękne scenerie są rzeczywistym tłem dla miejskich, kryminalnych opowieści, którymi raczył nas autor. Dlatego fotografie w książce są czarno-białe i odległe od turystycznej poetyki. W Znikającej Polsce to nie zdjęcia, lecz język tej reporterskiej prozy namacalnie odzwierciedla mentalną tkankę miasta, którą znają tylko mieszkańcy. Być może reporter spoza Włocławka nie zdołałby jej tak sugestywnie opisać. A równocześnie nie mamy wrażenia, że jest to opowieść osobista. O związku Witwickiego z opisywanym miejscem musiałam doczytać na okładce. To ciekawy przykład pisania o rodzinnym mieście, którego mogliby się nauczyć Amerykanie. Przy padającym na okładce porównaniu Włocławka do Detroit, trudno ustrzec się porównania Znikającej Polski do słynnego reportażu Charliego LeDuff, który w Detroit się urodził. I nie pozwala nam o tym zapomnieć. Z reportażu o dużym potencjale, jaki oferuje temat, LeDuff czyni irytującą autobiografię. Witwicki intymny związek z miastem przekłada na poetycką narrację, która nie każdemu pasuje w reportażu, ale niewątpliwie wyraża więcej niż zdołałby przyjezdny dziennikarz.