Premiera 27 listopada!
Przed filmem towarzyszyły mi skrajne emocje. Opis zapowiada nawet spokojny, choć z nutą tajemniczości obraz kryminalny. Nawet nie pomyślałabym, że musiałabym się tego filmu bać. Lęk pojawił się, kiedy opowiadałam kilku bliskim osobom, że wybieram się na premierę „Czerwonego pająku”, a oni zareagowali: „na taki thriller, nie będziesz się bała? Ja bym się nie odważyła”. No fakt, jest to thriller i mamy do czynienia z psychopatą, (to drugie miało być głównym argumentem zachęcającym przyjaciela, by poszedł ze mną). Bądź co bądź, jeśli film faktycznie okaże się taki straszny (choć ja nawet na horrorach się nudzę), to towarzystwo samca na trasie 300 m (bo tyle mnie dzieli od kina) okaże się przydatne, aby stawić czoła wszystkim pofilmowym widmom seryjnych morderców.
Jeśli ktoś podobnie jak moja mama spodziewał się, że podczas seansu będę co chwilę, pełna strachu, wskakiwać mojemu towarzyszowi na kolana jak Scooby-Doo Kudłatemu, to rozczaruję, ten moment chyba przespałam. Bo tak naprawdę zamiast dreszczowca mamy studium dwudziestoletniej postaci, która stając się świadkiem morderstwa, kolejnego z serii, marzy o tym, by móc doścignąć mordercę, miejscowego weterynarza, w umiejętnościach posługiwania się młotkiem. Finał do jakiego prowadzi zachowanie Karola Kremera, każe mi się zastanawiać, kto w tym filmie jest większym psychopatą? Rzeczywisty seryjny morderca, czy młodzieniec, który na niego się kreował i z pewną dumą przyjmował tego dramatyczne konsekwencje.
(Uprzedzam, że w poniższym akapicie pojawiają się szczegóły z filmu, które mogą podchodzić po spojlery.)
Nie mamy tu dynamicznej akcji, ale w każdej scenie panuje pewien niepokój. Częściowo jest on spowodowany przez realia PRL-u, które w swojej oficjalnej narracji przywołują straszne skojarzenia. Wydaje mi się jednak, że głównym czynnikiem tego niepokoju jest brak zaufania do postaci. Szaleńcze wręcz pobudki Karola, który jest zdolny otruć psa, by mieć pretekst do nawiązania kontaktu ze swoim „autorytetem”, rzucić karierę sportowca – to wszystko sprawia, że główny bohater wydaje nam się irracjonalny i trudno przewidzieć, do czego jest zdolny by osiągnąć cel. Wiemy za to, do czego nie jest zdolny, co ujawnia się w jego relacji z Danką, fotoreporterką. I znowu ambiwalentny wydaje mi się stosunek Karola do Danki, z jednej strony cel nawiązania z nią kontaktu jest oczywisty, z drugiej strony niemoc w kluczowym momencie (i nie mam tu na myśli tej kiepskiej sceny erotycznej) i dokonanie dzieła przez „mistrza”, prowokuje pytanie, czy Karol choć trochę darzył Dankę jakimś uczuciem? Czy jego późniejsza reakcja to zemsta na mordercy za to, że zabił jego ukochaną, czy za to, że dokonał czegoś, czego sam Karol nie zdołał uczynić? Odebranie tytułu seryjnego mordercy rzeczywistemu winowajcy było równoznaczne z przejęciem wszystkich „gratyfikacji” należnych z tego tytułu. Kara i niesława w mediach okazały się tu być nagrodami dla Karola. To dopiero trzeba być psychopatą, nie?
Jestem rozczarowana filmem Marcina Koszałki, ponieważ ani jego fabuła nie wbiła mnie w fotel, raczej zachęcała do ułożenia się w wygodniejszej pozycji i drzemki; ani obraz Krakowa, który ponoć szczególnie skupia uwagę krytyków filmowych (zwłaszcza zagranicznych), nie był jakiś reprezentatywny. Banalne ujęcie na Wawel, modernistyczna budowla Domu Pracowników Pocztowej Kasy Oszczędności, wnętrze Muzeum Manghha i front Bunkra Sztuki – to chyba trochę za mało, by mówić o obrazie Krakowa? Zwłaszcza na tle niedawnych produkcji jak Uwikłanie czy Pod mocnym aniołem, gdzie obecność Krakowa jest wyczuwalna niemal w każdym kadrze.
„Czerwony pająk” do obejrzenia najbardziej zachęca mnie… Plakatem. Mężczyzna na okładce kojarzy mi się bardzo z Hannibalem Lecterem z części „Po drugiej stronie maski”. Ten perfidny, psychopatyczny uśmieszek. Lubię to. Muszę koniecznie skusić się na ten film.
Zapraszam do mnie i do oceny pierwszej recenzji:
https://kinemato-grafia.blogspot.com/
A mnie ten plakat po części przeraża, choć nie można ukryć, przykuwa uwagę.
Dawno nie czytalam tak durnej i po prostu nieprofesjonalnie napisanej receznji czegokolwiek (co zabawn, na Pani blog przywiodlo mnie pisanie doktoratu na ten temat). Po raz kolejny juz (dla mnie) nasuwa sie tylko przykry wniosek, ze w dzisiejszych czasach byle amator moze sobie uzurpowac prawo do recenzowania czegokolwiek. No coz, Pani prawo. Powodzenia.
Nie rozumiem, dlaczego Pani oczekiwała profesjonalnych recenzji na moim blogu? Owszem jest tu parę takich tekstów, ale raczej nikomu nie chciałoby się czytać kilku stron analizy krytycznej filmu, dlatego nie jest to dominująca forma wpisów na blogu. Raczej skłaniam się ku nieformalnym szkicom recenzenckim, gdzie wyrażam swoje przekonania, zadaje pytania, snuje refleksje i wplątuję osobiste anegdotki. To czytelników bardziej interesuje niż nudne, długie profesjonalne wywody na temat filmu. Cieszę się, że na blogu nie muszę trzymać się sztywnych ram formalnych, którymi katują studentów.