Old Fashioned, reż. Rik Swartzwelder

Są filmy, które wzbudzają w tobie tyle emocji, że kompletnie nie wiesz, jak przełożyć to doświadczenie na słowa, które nie brzmiałyby zbyt trywialnie. Z Old Fashioned mam ten problem, że opowiada o relacji, podobnej do tej, w której kiedyś sama byłam. Tyle że obyło się bez happy endu. I wiem, że to brzmi źle, że o tym nie powinnam pisać w recenzji, do której napisania się zobowiązałam, nie spodziewając się, że to będzie przepłakany seans, przepłakane kilka godzin po nim… No i pisząc te słowa, nie potrafię powstrzymać łez.

Cóż, wychodzę właśnie na typowego adresata melodramatu, którym Old Fashioned jest. Ale już się uspokajam i siląc się jednak na odrobinę obiektywizmu, mogę napisać, że to nie jest łzawy melodramat. To nie jest ten typ opowieści filmowych, do których należy większość ekranizacji powieści Nicholasa Sparksa – piękna miłość, którą przerywa ciężka choroba i śmierć. Nawet obawiam się, że współcześni widzowie, mimo mówiącego wprost tytułu, obśmieją relację opartą na staroświeckich zasadach, zwłaszcza jeśli za nimi stoi wiara w Boga i doświadczenie porównywalne z objawieniem. To są wartości, które mogą przekonać tylko niewielką grupę odbiorców, a przyznam się, że i mnie (osobę wierzącą) powiązanie niemodnych już dzisiaj praktyk z nawróceniem wydawało się zbyt patetyczne. Czy naprawdę tylko wiara w Chrystusa może sprawić, że mężczyzna zacznie szanować kobiety? To niebezpieczne sugestia, zbyt odległe od rzeczywistości, są bowiem mężczyźni ateiści, którzy szanują kobiety bardziej niż nie jeden ministrant (nie mam tu nikogo konkretnego na myśli, raczej mi chodzi o przykład mężczyzny mocno zaangażowanego w praktyki religijne).

Clay, jeden z głównych bohaterów Old Fashioned, od 9 lat mocno trzyma się ustanowionych przez siebie surowych zasad, które nie pozwalają mu nawet przebywanie z kobietą sam na sam w przestrzeni prywatnej. Kiedy przychodzi do Amber, dziewczyny wynajmującej jego mieszkanie, naprawić usterki, ta musi na zewnątrz poczekać, aż Clay skończy pracę. Mężczyzna nie randkuje, spotykać się będzie tylko ze swoją narzeczoną (choć trudno mu sprecyzować, w jaki sposób odkryje, że to ta, a nie inna będzie doskonałą kandydatką na żonę?), a pierwszy pocałunek dopuszcza po sakramentalnym tak. Brzmi to niewiarygodnie, prawda? To w kreacji tej postaci problem tkwi nie tyle w wiarygodności jej staroświeckiej postawy (bo tacy ludzie istnieją, tylko nie są popularni), co raczej w źródle, które taki charakter wypracowało. Otóż Clay nie zawsze był takim porządnym mężczyzną, kiedy był bardziej „normalny”. Imprezował, spotykał się z dziewczynami, rozwijał interes opierający się na nagrywaniu i sprzedaży płyt DVD, najprawdopodobniej z filmami pornograficznymi – nie zostało to pokazane wprost, w każdym razie do ich produkcji wykorzystywano pijane dziewczyny. To istotne, bo to wyjaśnia obecny, zdystansowany stosunek Claya do kobiet. Do tego doszła zdrada, która zniszczyła związek z dziewczyną, jedyną osobą, na której mu naprawdę kiedykolwiek zależało. To z kolei stoi za lękiem Claya do wiązania się z kimś i jest przyczyną niepowodzenia w staraniach ze strony Amber, której on nie potrafi zaufać na tyle, by uwierzyć, że z tego może wyjść całkiem obiecująca relacja.

Nie chcę tu wyrokować, co może, a co nie, stać się podstawą pewnego rodzaju traumy czy zamknięcia się na otoczenie, jednak tutaj skala doświadczeń Claya wydaje się niewspółmierna z konsekwencjami. Te doświadczenia miały raczej uzasadnić krytykę współczesnych związków opierających się w głównej mierze na relacji fizycznej, bez więzi duchowej. W praktyce kreacja aż tak zamkniętego w sobie bohatera staje się raczej materiałem na postać dramatu psychologicznego. Old Fahioned jednak z taką fabułą jako dramat psychologiczny by się nie obronił. W melodramacie można przymknąć oko na to, że dramat bohatera jest niewspółmierny z doświadczeniami, ponieważ ten gatunek pełni nieco inne funkcje, które w moim odbiorze się spełniły, choć jestem przekonana, że to kwestia przypadku. Widz z innym bagażem doświadczeń oceni tę opowieść zupełnie inaczej.

O ile ocena fabuły Old Fashioned wydaje się ambiwalentna, o tyle wizualna strona filmu nie pozostawia wątpliwości. Doskonale komponuje się z tytułem filmu. Już częściowo sam fach Claya, który prowadzi antykwariat i poddaje renowacji stare meble, sygnalizuje pewną namiętność do tego, co stare, kryjące w sobie historię z mniej lub bardziej odległej przeszłości. Clay uwielbia słuchać opowieści związane z rekwizytami, które są mu oddawane do naprawy. Dialog z materialną stroną przeszłości uzupełnia scenografia i kolorystyka, która sugeruje czas akcji na pograniczu współczesności z okresem połowy ubiegłego wieku albo jeszcze starszego. Wystarczy spojrzeć na wyposażenie mieszkania Amber, gdzie obok nowoczesnych urządzeń stoi np. stare radio. Wbrew pozorom to się nie gryzie, lecz stanowi zgraną całość, która z kolei odpowiada relacji bohaterów. Amber stoi po stronie nowoczesności, żyjąca w tymczasowych związkach, nie rozumie zasad Claya. A staroświecki Clay nie potrafi uwierzyć liberalnej Amber, że jest zdolna żyć według jego zasad. Czy związek, w którym nie ma miejsca na kompromis, ma szansę na przetrwanie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *