Jeszcze spokoju nie damy, póki my żyjemy…. (Dziedzictwo Jedwabnego, reż. Sławomir Grünberg)

 

Sławomir Grünberg w swoim dokumencie podejmuje temat, który po dziś dzień budzi kontrowersje, co może wielu dziwić, kiedy wydaje się, że wszelkie wątpliwości zostały wyjaśnione, a czas od omawianych wydarzeń minął na tyle długi, że emocje ostygły, a lęk przed konsekwencjami szerzenia prawdy zniknął. Okazuje się, że tragedia w Jedwabnem nadal w niektórych miejscach jest tematem tabu.

Dziedzictwo Jedwabnego przybiera formę dokumentalnego śledztwa, rozmowy z urzędnikami i mieszkańcami Jedwabnego, rodzinami ofiar i byłych mieszkańców tego miasteczka, którzy żyją poza Polską. Podczas wywiadów wyrażali oni swoje teorie na temat wydarzenia z 10 lipca 1941 roku oraz opisywali doświadczenia rodzinne, emocje, jakie towarzyszyły w momencie poznania prawdy. Główne pytanie, jakie pojawia się w związku z tą tragedię, dotyczy sprawców. Nie ma wątpliwości co do tego, kiedy, gdzie i w jaki sposób zginęła żydowska ludność, natomiast spore kontrowersje budzi ustalenie narodowości oprawców. Potwierdzenie, że to Polacy, nie wykluczając pewnego wpływu nazistów, odpowiadają za ten pogrom, sprowokował mieszkańców Jedwabnego do mniejszych i większych przejawów buntu. Oni nie chcą o tym pamiętać i o tym rozmawiać. Jest to o tyle intrygująca historia, jak wspomina reżyser na spotkaniu po sensie, że przez 60 lat nikt o tym nie wspomniał, wszystkich obowiązywała niepisana zmowa milczenia. Wyciągać trupy z szafy rozpoczął Jan Tomasz Gross wydając książkę Sąsiedzi, która zwróciła uwagę na wydarzenie dotąd kompletnie nieznane i sprowokowała historyków z IPN-u do podjęcia szerszych badań w tej sprawie.

Nie ma wątpliwości, co do tego, że dokument porusza temat ważny i wciąż budzący wiele pytań. Jednak zarówno techniczna strona wykonania, jak i kompozycja sprawia, że film ogląda się ciężko, bo jest nużący. Wątpię, że uczucie znużenia wynika z tego, że na temat tej tragedii posiadam już sporą wiedzę i poznałam wiele tekstów kultury reinterpretujących tę historię, chociaż te kulturalne doświadczenia pokazały mi, że taki temat można pokazać znacznie ciekawiej. Za przykład może tu posłużyć dokument Piotra Piwowarczyka Amnezja, który opowiada o podobnej masakrze rozegranej w Kielcach w 1946 roku. Dlaczego wydaje się ciekawszy? Przede wszystkim pozbawiony jest fragmentów ewentualnych filmów archiwalnych telewizji. Są to gotowe i znane już materiały, które (większość z nich) do problematyki dokumentu Grünberga nie wnoszą szczególnie istotnych informacji, raczej pełnią funkcję wizualizacji opisywanych wydarzeń. Natomiast Piotr Piwowarczyk oparł dokument na schemacie kryminału, sam wciela się w kogoś rodzaju detektywa, który dąży do rozwiązania zagadki: co się stało z żydowskimi mieszkańcami Kielc? Sam podejmuje rozmowy z mieszkańcami, odwiedza kamienice należące kiedyś do żydowskiej społeczności, dąży do poznania prawdy przepytując swoich rodziców, którzy długo skrywają prawdę. Taki dokument, w którym wraz z bohaterami odkrywamy kolejne elementy układanki przybliżające nas do rozwiązania sprawy, ogląda się jak dobry kryminał; sprawia, że widz chce nie tylko poszperać w historii Kielc, ale też sprawdzić, czy podobne tragedie nie miały miejsca w rodzinnym mieście. Dziedzictwo Jedwabnego sprawia wrażenie niedopracowanego technicznie: niskiej jakości obraz, niewyraźny dźwięk, który powinien zostać wsparty napisami przez cały czas trwania filmu. Nie przekonuje mnie banalny sposób prezentowania tematu przez połączenie wielu materiałów filmowych z paru źródeł i wywiadów – sprawia wrażenie nieuporządkowanej szuflady z zebranymi materiałami filmowymi i historycznymi. Być może był to celowy zabieg, który miał pokazać proces zmierzania się z głośno dyskutowaną sprawą historyczną. Dla mnie jednak ten sposób prezentacji tematu był trudny do przyswojenia, bez większej wiedzy o pogromie w Jedwabnem, odnalezienie się w tej chaotycznej narracji wydaje się niemożliwe.

Nie do końca zrozumiała i uzasadniona jest dla mnie scena, w której śpiewanie Mazurka Dąbrowskiego przez jednego z bohaterów zostaje opatrzone komentarzem, że on nauczył się tego przed wojną. Spodziewałam się usłyszenia jakieś nieznanej mi, przerobionej wersji hymnu, nawiązującej w jakiś sposób do tematu filmu, ale mężczyzna zaśpiewał tradycyjnie pierwszą zwrotkę i refren. Problem z potraktowaniem tego występu jako coś większego znaczącego dla tematu dokumentu tkwi w tym, że znajomość początku hymnu narodowego, nawet żyjąc kilka lat na emigracji nie wydaje mi się czymś nadzwyczajnym. W perspektywie historii Polski, której mieszkańcy od XVIII wieku musieli się zmierzać z podwójną tożsamością, od zaborów, przez okupację niemiecką, po władzę socjalistyczną, która może nie odbierała polskiej tożsamości, ale różnymi drogami prowadziła łagodny proces rusyfikacji, narzucała określoną narrację historyczną – przypadków emigracji było naprawdę wiele. I często to właśnie emigranci bardziej niż ci, co pozostali w kraju, tworzyli ostoję dla języka ojczystego i wartości narodowych. Zresztą obrona tych wartości bywała głównym powodem wygnania z kraju. Dlatego znajomość hymnu przez mężczyznę, żyjącego od kilku lat na emigracji, wydaje się, przynajmniej dla mnie, bardziej oczywista niż podobna znajomość u przeciętnego rodaka, dla którego wartości narodowe mają dużo mniejsze znaczenie.

Niewątpliwie, co potwierdziły komentarze publiczności po projekcji, najciekawszą częścią dokumentu są końcowe napisy informujące o losach świadków tragedii, którzy z uwagi na własne bezpieczeństwo postanowili już nie udzielać wywiadu bądź wyjechać z kraju. To potwierdza, że część Polaków wciąż ma poważny problem ze zbiorową tożsamością. I on wiąże się nie tylko z trudnym do zaakceptowania faktem, że nasi przodkowie, rodacy są winni śmierci kilku tysięcy Żydów. Prześladowani są również Polacy, którzy podobnie jak Antonina Wyrzykowska udzielali pomocy i uratowali kilku Żydów przed śmiercią. Ta sytuacja skłania do pytania, które zostało zadane przez jednego z widzów, dlaczego? Wydaje mi się, że nie ma potrzeby udzielania odpowiedzi na pytanie, dlaczego doszło do tej tragedii. Okoliczności historyczne i propaganda nazistowska „sprzyjały” organizacji tego rodzaju pogromów, z jednej strony część Polaków mogła zostać zmuszona do wykonania tej zbrodni, z drugiej strony był to też sposób na przejęcie domu i majątku żydowskiego sąsiada.

Bardziej interesującą kontynuacją powyższego pytania będzie: dlaczego wydarzenia sprzed pół wieku nadal są przedmiotem represji? Żywa wymiana zdań, którą sprowokowało to pytanie, choć nie przyniosła nam żadnej konkretnej odpowiedzi, jest poniekąd pocieszająca. Oburzenie widzów faktem, że „ta paranoja nadal trwa”, jak wyraził wprost jeden z odbiorców filmu, świadczy bowiem o tym, że nie wszyscy Polacy mają problem z historią kraju i ze zbiorową tożsamością. Pozostaje mieć nadzieję, że coraz więcej osób dostrzeże absurdalność w sytuacji, jaką wytwarzają swoim, pełnym nienawiści zachowaniem mieszkańcy okolic, w których miały miejsca pogromy. I że z czasem, wraz ze śmiercią ostatnich świadków zbrodni, temat przestanie budzić aż tak duże kontrowersje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *