Czego pragnie dusza to przykład kina, w którym oklepany pomysł na fabułę – przyznanie bohaterowi niezwykłej mocy i inwazja kosmitów – zapewnia widzom zarówno rozrywkę z banalnym przesłaniem, jak i wzbudza w nich uczucie zażenowania. Z przekonaniem można powiedzieć, że najsłabszą stroną opowieści jest wątek związany z kosmitami – moim zdaniem całkowicie zbędny. Co najwyżej zapewnia dodatkowe, średnio przyjemne doznania wizualne, gdyż kreacja kosmosu i „ufoludków” przywoływała skojarzenia z nieszczególnie wyrafinowanym nurtem estetyki kina lub komiksów science-fiction. Kosmici owi postanowili przetestować gatunki żyjące na Ziemi, aby sprawdzić, czy potrafią odróżniać dobro od zła i przy podejmowaniu decyzji kierować się dobrem innych – brzmi bardzo oryginalnie, prawda? W tym celu przekazują jednemu człowiekowi nadzwyczajną moc. Tak się składa, że trafia ona do Neila, nauczyciela bez pasji, codziennie krytykowanego przez dyrektora i zmagającego się z nieznośną klasą 10 c.
Rozrywkę oglądającym zapewnia niewątpliwie humor, którego źródłem są następstwa wszechmocy nadanej Neilowi. Mężczyzna początkowo nie łączy dziwnych sytuacji z wypowiadanymi przez siebie życzeniami, a kiedy to sobie uświadamia, postanawia moc wykorzystać, spełniając swoje drobne pragnienia, których realizacja często przerasta oczekiwania. Bywa to czasami zabawne, czasem nawet urocze, zwłaszcza sceny z gadającym psem (który przywołuje skojarzenia z opowieścią o Doktorze Dolittle). Są to też sceny poprowadzone niekonsekwentnie: w pewnym momencie Neil decyduje się przywrócić psa do pierwotnej, szczekającej formy, po czym w kolejnej scenie pies nadal mówi ludzkim głosem i ta zdolność nie znika, nawet po zniwelowaniu źródła wszechmocy (to chyba najciekawsza scena w całym filmie – metaforycznie sugeruje możliwość zlikwidowania Boga, jeśli przyjmiemy, że wszechmocni kosmici mogą być jego reprezentacją). Jak można się domyślić, kosmiczna zdolność Neila jest częściej przyczyną utrapień, zwłaszcza gdy w grę wchodzi piękna sąsiadka z piętra niżej…
Moją uwagę przykuła wypowiedź filmowego producenta programu o nowych książkach, który stwierdził, że książki umarły, żyją tylko plotki i skandale, dlatego one determinują charakter programu. Nie chcę wokół tego snuć większych rozważań, bo zdaję sobie z tego sprawę, że Czego dusza pragnie jest niezobowiązującą komedią. Uważam jednak, że spłycenie w filmie problemu czytelnictwa, bez jakiejkolwiek refleksji na temat wpływu poziomu programów telewizyjnych na preferencje konsumentów niesie za sobą zagrożenie, iż widz uzna wypowiedź bohatera za oczywistą diagnozę naszych czasów. Nie dostrzeże, że sytuacja jest dokładnie odwrotna: to nie spadek czytelnictwa zmusza twórców telewizyjnych do zmiany koncepcji programu, lecz ich niski poziom, przejawiający się słabymi rozmowami prowadzących z gośćmi, przyczynia się do mniejszego zainteresowania różnymi tekstami kultury, w tym literatury.
Czego dusza pragnie nie grzeszy ani oryginalną treścią, ani piękną stroną wizualną, ani wybitną grą aktorską. Słabe efekty wizualne i spłycona fabuła nie odbierają jednak widzom zabawy. Pojawia się tych kilka momentów absurdalnego humoru, podczas których można szczerze się roześmiać. Jednak widzowie, których nie bawi odgrzewanie komediowego kotleta, przy tej produkcji mogą poczuć się zażenowani.
Ocena: 6/10
Recenzja ukazała się w „Ińskie Point” nr 4/2017