Książka Jamesa Twymana zachęca tytułem, do którego analogicznie pasuje tytuł książki Elizabeth Gilbert Jedz, módl się i kochaj. Jednak tytuł nie jest jedynym wspólnym mianownikiem tych pozycji. Obie książki łączy przemiana duchowa autorów, którzy w tych historiach grają role głównych bohaterów i narratorów.
James po raz kolejny zostaje porzucony przez kobietę. Jest sam w Elorze, małej miejscowości pod Toronto, do której pojechał z Michele. Nie wie, co ma zrobić, gdyż lot ma za 3 dni. Udaje się więc do restauracji przy pensjonacie, w którym mieszka, i poznaje Rogera. Od tej znajomości zmieni się życie Jamesa. Roger bowiem ma niesamowity talent nie tylko do gotowania, ale też to celnego porównywania jedzenia do życia. Dzięki rozmowom z kuchmistrzem o kuchni (głównie francuskiej), wierze i miłości James na nowo spogląda na swoje dotychczasowe życie i na siebie, próbując przy tym znaleźć, gdzie w nim tkwił problem z zatrzymywaniem przy sobie dziewczyn, i zmienić na lepsze.
Powiem szczerze, książka zainteresowała mnie z kilku powodów, wśród których nie było oczekiwań, że będę miała do czynienia historią uduchowioną, czyli taką pełną przesłań i sentencji, które można wpisywać do pamiętników lub stosować w życiu, jeśli chce się osiągnąć szczęście. Mnie najbardziej zainteresował ostatni człon tytułu, czyli kuchnia francuska. Kocham Francję i uwielbiam książki o jedzeniu, szczególnie kiedy zawierają przepisy. Książka Twymana ich nie ma, a przynajmniej nie są one podane w dosłownej formie, bo kulinarne rady Rogera można zastosować nie tylko metaforycznie w życiu, ale i dosłownie w kuchni. To ten typ książek, przy których robię się diabelnie głodna i gdybym miała tylko taką możliwość, przerwałabym lekturę na rzecz przygotowania podobnego dania. (Choć w sumie nic nie stało na przeszkodzie, bym zrobiła to jajko sadzone, które francuski mistrz kuchni chciałby zjeść jako ostatnie danie przed śmiercią – a dlaczego takie? Odpowiedź znajdziecie w książce). Szczególnie apetyt podkręcał wielodaniowy lunch u mistrza Rogera: Alaina Dutourniera.
Miłość, Bóg i kuchnia francuska jest książką, która choć ocieka płytką filozofią o życiu, co prawda apetycznie podaną, to mnie się podobała, dzięki przyjemnej atmosferze w kuchni (w której unosi się zapach zmiażdżonego czosnku), i pojawieniu się w akcji, choć przez chwilę, Paryża.
Ocena: 4/6