Zacznę od refleksji…
Nauczyłam się, żeby nie pisać o wszystkich przeczytanych książkach na siłę, bo tekst później okazuje się niezdatny do czytania. Jednak po paru miesiącach stwierdziłam, że blog przestał być miejscem dla mnie praktycznym, bo o wielu lekturach tutaj informacji nie znajduję, co powoduje u mnie konsternację – czy na pewno to czytałam, i co dalej? Podobało mi się, czy nie i dlaczego? Na to ostatnie pytanie mój zeszyt nie potrafi odpowiedzieć, bo poza oceną uzasadnienia tam nie notuję. Innym skutkiem odpuszczania sobie opinii niektórych książek jest to, że wkrótce będę się ograniczać do samych egzemplarzy recenzenckich, a nie na tym miał opierać się ten blog. Przepraszam, że piszę o tym w poście poświęconym książce Beaty Pawlikowskiej, ale to właśnie jedna z jej książek przyczyniła się do powyższych refleksji. I postanowiłam, że skoro jest wielu czytelników lubiących czytać krótkie posty, wyjdę im naprzeciw zamieszczając co jakiś czas krótką notkę, której recenzją nawet w optymistycznym świetle nazwać nie będzie można.
Tak więc muszę powiedzieć, że tym razem Beata Pawlikowska mnie bardzo rozczarowała. Tak jak chłonęłam niczym powieść reportaż o jej wizycie w Malezji, tak w przypadku Podróżuj, módl się i kochaj (który klarownie nawiązuje do książki Elizabeth Gilbert, przez wspólny punkt podróży jakim była dla obu pań Indonezja i wizyta u szamana Ketuta), książeczkę przeczytałam w godzinę, nie wynosząc z niej nic poza paroma balijskimi zwrotami (a nuż kiedyś się przydadzą…). Nawet zdjęcia nie pomogły, bo w tym kieszonkowym formacie niewiele było na nich widać. Uważam, że wydanie tej opowieści w osobnej książce było niczym innym, jak naciąganie fanów na kasę.
Ocena: 3,5/6
Inspiracja: nauka języków obcych.
Edit: po kompletowaniu spisu nieopisanych książek odkryłam z niemałym zaskoczeniem, że o wcześniej przeczytanej przeze mnie książce Pawlikowskiej też tutaj nie wspomniałam. Więc to czym prędzej nadrabiam
Książka z serii Blondynka Tao: Rajd samochodami przez dżunglę w Malezji jest pierwszą przygodą Pawlikowskiej, o której z wypiekami na twarzy mogłam przeczytać. Bowiem Beata Pawlikowska pisze w taki sposób, że momentami zapominam, że mam do czynienia z reportażem, a nie powieścią przygodową. O tym, że historia podróżniczki budzi duże emocje wśród czytelników, świadczyły ich liczne dopiski na marginesach egzemplarza wędrującego, które czytałam z uśmiechem i sama czasem dodawałam coś od siebie. Generalnie wiele czytelniczek stwierdziło, że nigdy ich stopa nie postanie w dżungli, zapewne z powodu niepewnej pogody i ogromnej ilości pijawek. Po tej książce koniecznie chciałam poznać kolejne, ale jak widać na powyższym przykładzie, nie wszystkie książki Pawlikowskiej są równie pasjonujące.
Ocena: 5/6
Inspiracja: sięgnąć po inne książki Pawlikowskiej z serii Blondynka Tao.
Ja zupełnie nie mogę się przekonać do jej książek podróżniczych, kompletnie nie trafia w mój gust i oczekiwania. Rozczarowałam się jej „przygodami”, sfera filozoficzna absolutnie do mnie nie przemawia, a przerasta tę podróżniczą.
Mi też ciężko przekonać się do podróżniczych opowieści, ale kiedyś czytałam taką sympatyczną książeczką Martyny o kraju, gdzie ludzie żyją na łódkach, oczywiście nie pamiętam już jaki kraj… 😉 A Pani Beaty uwielbiam karteczki, ale po książkę też kiedyś sięgnę.
Miałam okazję przeczytać dwie książki tej autorki
http://mcagnes.blogspot.com/2009/09/blondynka-w-dzungli-poradnik.html
i jak lubię jej słuchać, tak czytać wcale nie. Już nie będę.
Pawlikowska w formie audiobooka… To jest to. Reportaże tego typu mi się świetnie słucha, a zapewne długie też nie są. Ooo, już wiem, co będę słuchać po „Dublerze”. Dzięki za propozycje!
Tak naprawdę chciałam odradzić, a wyszła interesująca alternatywa.
No proszę 🙂
No zainspirowałaś mnie, bo lubię krótkie audiobooki, a te Pawlikowskiej na takie się zapowiadają. 🙂