O 3:10 skończyłam…

Przystań Julii Katarzyna Michalak, Znak, Kraków 2014

Od tzw. literatury kobiecej (tu mam na myśli potocznie rozumiane obyczajówki i romanse) oczekuje się ogromu ciepłych uczuć, bohaterki, z którą czytelniczka się utożsamia, księcia z bajki, nadającego życiu samotnej lub porzuconej bohaterki tęczowych barw, czasem humoru, a przede wszystkim happy endu. Myślę, że to ostatnie zwłaszcza sprawia, że tego rodzaju książki nie są traktowane poważnie, czasem do ich lektury lepiej się nie przyznawać, bo inni krytycznie zarzucą ci, że czytasz tak nieambitne i niewartościowe książki. Można przypuszczać, że otoczenie obawia się, że wystąpi u ciebie syndrom zwany bowaryzmem. Będziesz rozczarowana życiem, gdyż będzie ono dalekie od tego, co przeżywały twoje ulubione bohaterki.

Ale kto z nas nie lubi happy endu? Ja. Dotyczy to oczywiście książek i filmów, w których droga do takiego zakończenia jest prosta i nie wymaga żadnych ofiar. To jest tak baśniowe i nieżyciowe. Kwiatowa seria Katarzyny Michalak zdaje się zaprzeczać temu schematowi. Poprzedzająca Przystań Julii część zatytułowana Zacisze Gosi kończy się tragicznie, mimo że wszystko prowadziło do lukrowanego zakończenia.

W ostatniej części trylogii bohaterowie próbują się pogodzić ze śmiercią bohatera, której prawdziwość w pewnym momencie staje pod znakiem zapytania i budzi nadzieję wśród pogrążonych w żałobie i lęk u czytelników. Zresztą u mnie takich lęków było więcej. Autorka tak prowadzi wątki pozornie utartymi schematami w tego rodzaju prozie, że przyrzekłam, że jak zostaną one zakończone w tak banalny i przewidywalny sposób to rzucę książką o ścianę. Na szczęście nie musiałam współlokatorki ani sąsiadów przerażać hukiem o 3:10 w nocy, kiedy to skończyłam rozpoczętą 2-3 h wcześniej lekturę. Nie powiem, że Przystań Julii kończy się czarno-biało, ale droga do uzyskania tych pięknych barw wymagała intensywnego mieszania farb na palecie.

Przystań Julii to literacka mieszanka dramatu rodzinnego i komedii romantycznej ostro doprawiona kryminalną akcją. To ten rodzaj powieści, który nie wymaga oddechu na jakieś refleksje i czyta się dosłownie jednym tchem, nawet przy dużym zmęczeniu, co ostatnio u mnie dominowało.

Za egzemplarz dziękuję.

3 thoughts on “O 3:10 skończyłam…

  1. Rzadko mam okazję sięgnąć po tego typu literaturę (i wcale nie chodzi tu o to, że się do takich lektur nie przyznaję ;)), jednak w razie czego będę pamiętać, że jest to jedna z tych powieści, w których nie wszystko przebiega gładko i cukierkowo. 😉

Skomentuj ~ZaczytanaAnia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *