Lekturowy kalejdoskop – luty 2/2

Pora dokończyć listę lutowych lektur.

Wraz z ostatnią lekturą stycznia, o której pisałam tutaj, i kolejnymi egzaminacyjnymi tytułami coraz bardziej przekonywałam się się do gatunku eseistycznego. Czytanie książek krytycznoliterackich i esejów związanych z różnymi czytelniczymi, ale i kulturowymi zjawiskami może być równie, jeśli nie bardziej, fascynujące co lektura dobrego kryminału.

Polska do wymiany. Późna nowoczesność i nasze wielkie narracje Przemysława Czaplińskiego to książka pokazująca, co to znaczy mieć własny program krytyczny i jak według niego czytać i poddawać krytyce literaturę współczesną. Choć polityczne podejście do literatury nie każdego może zainteresowania, to sama strategia czytania książek według założonego modelu jest inspirująca i np. blogi książkowe opierające się na podobnej (choć nie aż tak zaawansowanej, oczywiście) strategii mogłyby się okazać znacznie ciekawsze. Książka Czaplińskiego jest jedną z tych pozycji, które warto przeczytać nie tylko ze względu na wysoki poziom krytycznoliterackich esejów, ale może właśnie w celach inspiracyjnych i zażegnania braku weny: „jak pisać o książkach?”.

Literatura w czasach zarazy Jarosława Klejnockiego to książka, która mimo tego, że powstała dekadę temu, porusza wciąż aktualne problemy rynku książki. O ścisłej zależności wydawnictw i autorów, a tychże z konkretnymi prasowymi tytułami i innymi mediami. O kółku wzajemnej adoracji i dużej roli wchodzącego wówczas medium internetowego. Ku mojej satysfakcji Klejnocki krytykuje fenomen Doroty Masłowskiej i jej debiutu Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną. Dobry i ciekawy zbiór spostrzeżeń.

I na koniec z tego działu – Życie na wyspach Czesława Miłosza. Esej o kulturze polskiej, o jej rozszczepieniu z perspektywy emigranta, zestawia polskie środowiska akademickie z amerykańskimi, z korzyścią dla tych drugich. Miłosz pisze także o poezji amerykańskiej i polskiej, o szukaniu różnych zaczepień, by można było w spokoju realizować swoje pasje badawcze. Z tych czterech eseistycznych książek, Miłosza wydała mi się najmniej ciekawa, choć oczywiście wcale nie mniej ważna.

Spośród powieściowych lektur mogę wymienić kolejną tajemniczą powieść Olgi Tokarczuk Dom dzienny, dom nocny. Nie była to lektura łatwa ze względu na mnogość wątków, postaci i nielinearnej narracji fabularnej. Każdy bohater i każde miejsce pojawiające się w tej powieści ma swoją tajemnicę i niesie za sobą długą, mroczną historię. Ponadto z każdy wątkiem wiąże się odrębny gatunek literacki (Tokarczuk chyba nie lubi ograniczania się do jednego modelu literatury w jednej książce – co widać też na przykładzie Ksiąg Jakubowych).

Za to swoją prostotą i humorem zaskoczył mnie Jerzy Pilch, którego dotąd znałam z nieco delirycznego, napisanego w charakterze dziennika monologu alkoholika (Pod Mocnym Aniołem). Spis cudzołożnic to dość krótka powieść o pewnym humaniście Gustawie, który z racji jego pasji poznawczej obejmującej kulturę Europy został wytypowany do roli przewodnika Szweda przyjeżdżającego do Krakowa. Paradoks głównego bohatera tkwi w tym, że Gustaw lęka się śmieszności i zniewieścienia, do którego mogłoby dojść (wg niego), kiedy dostrzegliby w nim przeciętnego Polaka. Dlatego naukowiec kreuje się na kogoś ważnego i w związku z tym o sprawach zwyczajnych i błahych mówi wzniosłym tonem – co daje, wbrew jego intencjom, naprawdę komiczny efekt.

W poprzednim miesiącu kontynuowałam przygodę z polskim kryminałem. Po kilku latach od przeczytania Uwikłania Zygmunta Miłoszewskiego nadarzyła się konieczna sposobność powrotu do trylogii o Teodorze Szackim. Byłam pełna obaw, bo w Uwikłaniu nie potrafiłam się odnaleźć i tylko dzięki wcześniejszemu obejrzeniu filmu byłam w stanie połapać się, o co w tej intrydze chodzi. Z Ziarnem prawdy Gniewem takich problemów nie miałam. Drugą część czytałam równolegle z oglądaniem ekranizacji, bo obawiałam się, że nie zdążę doczytać do zajęć. Dzięki temu Teodor Szacki już zawsze będzie miał dla mnie ciało Więckiewicza. Ale ten aktor naprawdę pasuje do roli prokuratora o trudnym charakterze. Odniosłam wrażenie, że z każdą kolejną częścią powieść była coraz lepsza. Ziarno prawdy podobało mi się głównie ze względu na umieszczenie akcji w Sandomierzu, bo sama intryga opierająca się na pewnych rytuałach religijnych, historii pewnych sekt itp., to już pomysł dość oklepany, zwłaszcza od czasów wydania Kodu Leonarda da VinciGniew natomiast podobał mi się z powodu mocnego zaangażowania Szackiego w kryminalną grę. Stworzenie takiego wątku na końcu trylogii ma swoje uzasadnienie, ponieważ o ile rozwiązanie sprawy w Uwikłaniu zapewniło prokuratorowi pewną sławę, o tyle po paru przeprowadzkach i poważnych zmianach w życiu przyszedł czas by pomyśleć o zakończeniu kariery Szackiego. I choć wszystko zdaje się sprowadzać do decyzji o rezygnacji, zakończenie jest tak niedopowiedziane, tak zaskakujące (by nie rzec, że niezrozumiałe), że tak właściwie nikt nie wie, jaka będzie przyszłość przystojnego i gniewnego prokuratora.

I ostatnia historia, z jaką przyszło mi się zmierzyć w minionym miesiącu, to krótka bajka znanego niemieckiego pisarza E.T.A. Hoffmanna, znanego głównie z Dziadka do orzechów. Tą opowieścią był Piaskun, który wspomina znaną postać z niemieckiego folkloru, sypiąca dzieciom piasek w oczy, kiedy te nie chcą zasnąć. Główny bohater Piaskuna, Nathaniel to przykład człowieka, który potrafi zakochać się w iluzji. Jego obiektem westchnień jest Olimpia, ruchoma lalka, która obserwowana z okna nie daje się rozpoznać jako automat. Czy to nie jest najskrajniejszy przykład tego, że miłość jest ślepa?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *