Zakład pogrzebowy „Happy End” w Obleśnej Górze zaprasza, czyli „Na sygnale”

Na sygnale

Kiedy rok temu przypadkiem zauważyłam w jednej internetowej księgarni grę zatytułowaną Na sygnale i przeczytałam jej opis – wiedziałam, że muszę ją mieć. Tytuł kojarzył mi się z nowym wówczas polskim serialem medycznym producentów Na dobre i na złe i nie jest to odległe skojarzenie, bo choć gra powstała znacznie wcześniej niż serial Na sygnale, to oba teksty kultury traktują o tym samym. A samo reklamowe hasło: „Zostań ordynatorem Szpitala w Obleśnej Górze i wygraj brutalną walkę o pacjentów!”, mówi wiele o inspiracjach twórców. Planszówka twórców Wiochmena Rejsera! zapowiadała rozrywkę w czarnym humorze, czyli jak lubię. (Myślę, że osoby, które poznały już moje niezdrowe zainteresowania wokół instytucji, jaką jest zakład pogrzebowy, nie są zdziwione moim entuzjazmem do gry).

Pierwsze rozczarowanie pojawiło się po odpakowaniu przesyłki, w której znalazłam małe, liche pudełko z czarno-białą planszą wykonaną wydrukowaną raczej na papierze z bloku technicznego niż solidnej tekturze. Choć rozmiar gry zachęca to zabierania jej ze sobą na różne wyjazdy, to jakość wykonania stanowczo temu odradza. Wystarczy, że pudełko poleży przez kilka dni w wilgotnym miejscu i będzie nadawało się tylko do wyrzucenia. Rozumiem, dlaczego gra kosztuje tylko ok. 25 zł. Grafika też nie jest zachęcająca. Rozumiem potrzebę uproszczonej, komiksowej kreski, która prawdopodobnie miała podkreślić czarny humor gry, ale mnie raczej nie zachęca do wnikliwego oglądania rysunku na kartach do gry i planszy.

Karetka

Mechanika gry należy do tych prostych, choć podczas rozgrywki pojawia się kilka wątpliwości, na które instrukcja nie odpowiada jasno. Celem gracza jest podniesienie sobie statystyk w NFZ-cie, aby móc na kolejny rok podpisać atrakcyjny kontrakt. W rozgrywce dwuosobowej należy zdobyć 6 pacjentów, w grze 3-4-osobowej 5 pacjentów, aby zostać zwycięzcą. Każdy z graczy ma swoją przychodnię, do której musi sprowadzać pacjentów. Pacjenci, jakkolwiek źle to zabrzmi, leżą w lekkim bądź ciężkim stanie na ulicy i do nich należy dojechać swoją karetką. Nie jest to rzecz łatwa, ponieważ mamy ograniczoną ilość paliwa, czyli żetonów PA. Tracimy po jednym żetonie za każde przejechane pole i za przyjęcie pacjenta na nosze. Nosze mamy tylko jedno, chyba, że wylosujemy kartę „dodatkowe nosze”. Pacjent w karetce nie jest bezpieczny, ponieważ dzięki różnym karcianym zagraniom innych graczy, pacjent może uciec, umrzeć, zostać porwany przez inną karetkę bądź karawan. Dlatego ważne jest, by jak najszybciej dowieźć go do swojej przychodni.

Rozgrywka składa się z trzech faz. Pierwsza z nich do faza planowania, w której gracze za pomocą żetonów PA licytują o karawan. Osoba, która przeznaczy na tę fazę najwięcej swoich żetonów porusza się karawanem (do 5 pól), którym może usunąć niewygodnych pacjentów oraz rozpoczyna fazę pogotowia. W II fazie gracze po kolei mogą poruszać karetką, zdobywać pacjentów, grać kartami lub je pozyskiwać. W fazie miasta zmienia się stan chorych wciąż leżących na ulicy, lekko chorzy są teraz ciężko chorymi, a ciężko chorzy umierają. W tej fazie losuje się też lokalizację dla nowych pacjentów.

To co budzi pewną niechęć u każdego z graczy to mała ilość (6) żetonów PA, która bardzo ogranicza ruchy gracza. Najpierw jakąś ich ilość traci się w pierwszej fazie podczas przetargu o karawan i rozpoczynanie ruchu w drugiej fazie. Następnie za każdy ruch karetką, zdobywanie bądź oddawanie pacjenta, zdobywanie karty ze stosu traci się po jednym PA. To prowadzi do sytuacji, w której nikt nie chce zużywać ani jednego żetonu w pierwszej fazie, a więc nikt nie porusza karawanem, a potem kolejność graczy rozpoczynających drugą fazę zostaje ustalana przez wskazówki zegara.

Barniś oczywiście musiał nam towarzyszyć. Na początku gry wyjątkowo upodobał sobie żółty pionek, który przy pomocy zębów zmieniał jego ustawienie.
Barniś oczywiście musiał nam towarzyszyć. Na początku gry upodobał sobie żółty pionek, który przy pomocy kocich zębów zmieniał swoje położenie.

Dodatkowe możliwości oferują graczowi karty, które faktycznie potrafią nieźle namieszać przeciwnikom, a biedny pacjent w jednym zagraniu może kilkakrotnie zmienić położenie, karetkę czy stan zdrowia/życia (w jednej chwili ktoś decyduje, że umiera, a ktoś inny zastosuje kartę odwołującą działanie poprzedniej karty). To niewątpliwie najmocniejsza strona gry, jednak dopiero po dokładnym zapoznaniu się z kartami i doświadczeniu różnych sytuacji na planszy – gracz to doceni.

Do dostrzeżenia i docenienia walorów gry Na sygnale potrzeba czasu i cierpliwego towarzystwa, bo mimo zachęcającego i zabawnego opisu gry, pierwsze spotkanie z planszą może raczej zniechęcić do wytrwałego uczestniczenia w rozgrywce. A ta w zależności od ilości graczy i sprzyjania losu może trwać od kilkunastu minut do paru godzin. We dwójkę grałam maksymalnie pół godziny, licząc w tym czas na zapoznanie się z instrukcją. W wariancie trzyosobowym po ponad godzinie gry każdy z graczy miał dopiero jednego pacjenta, a na planszy tych pacjentów szybko zaczęło nam brakować.

Reasumując, mimo że gra jest bardzo tania, najpierw pożyczcie ją od dobrych znajomych, by sprawdzić, czy w ogóle ona wam odpowiada. Dodam też, że nie jest to gra dla dzieci, ze względu na to, że gracz w celach poprawienia swojej sytuacji musi zabijać niewygodnych pacjentów. To nie jest dobry wzór do naśladowania, dlatego gra została oznaczona kategorią 18+.

3 thoughts on “Zakład pogrzebowy „Happy End” w Obleśnej Górze zaprasza, czyli „Na sygnale”

  1. Gra za 25 złotych – można się było spodziewać. Mnie i znajomych wciągnęła, ale pewnie dlatego, że graliśmy w lokalu, a nie w domu i nikt z nas jej nie ma. Powiem tak – jak kolejkę czy jungle speed, dixit lub grę o tron mam/chciałabym mieć na własność, tak niestety wydaje mi się, że 25 na tę grę to zmarnowane pieniądze.Ale pograć gdy ktoś ma – pewnie 😉 Najlepszym pomysłem byloby się po prostu na nią złożyć 😀

Skomentuj ktrya Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *