Biedna pisarka albo o tym, dlaczego nie wierzę Katarzynie Michalak

Przypadkiem trafiłam na tekst, który, mówiąc wprost, załamał mnie. To post, w którym Katarzyna Michalak opisuje swoje traumatyczne doświadczenie, zmuszające ją do opuszczenia kraju. Lektura tego porażającego wyznania, była dla mnie sygnałem, że ktoś tu potrzebuje leczenia psychiatrycznego. I to natychmiast. Nie zrozumcie mnie źle, jak doświadczycie tego samego, co ta autorka, to też będziecie go potrzebować. Hejterstwo, trolling i stalking to stosunkowo nowa forma przemocy, której praktykowanie ułatwia wszechobecny internet i każdy, kto jej doświadczył, potrzebuje pomocy. Dlatego nie powiem, że autorka ta jest nienormalna, bo po pierwsze zaraz zostałabym uznana za jej kolejną hejterkę, a tu wyraźnie zaznaczę, że nikt mi nie płaci za ten i inne teksty na blogu (przynajmniej obecnie), a po drugie, pomoc terapeutyczną poleciłabym każdej osobie, która doświadczyła tego samego, co (ponoć) Katarzyna Michalak.

Ponoć, bo jej wyznania są dla mnie absolutnie niewiarygodne. Nie podważam tu kwestii istnienia hejterstwa, trollingu ani tego, że autorka przeżyła kilka bardzo przykrych sytuacji. Uważam jednak, że jest osobą tak bardzo wrażliwą, że jej obraz świata jest odrobinę zakrzywiony, a to prowadzi do tego, że… No właśnie. W tym tkwi przyczyna jej problemów. Otóż, nie jest ona traktowana poważnie, lecz staje się obiektem wyśmiewanym czy nawet hejtowanym. To zakrzywienie widać także w jej powieściach, co mnie osobiście nigdy nie przeszkadzało, bo nie zawsze historie, zwłaszcza w gatunku romansowo-obyczajowym, muszą być „prawdziwe”, lubiłam czytać te baśniowe historie (tak naprawdę mamy w Polsce wiele gorszych pisarek, trochę dziwi mnie to, że ofiarą trollingu na tak szeroką skalę padła akurat Michalak). Gorzej jest, kiedy ktoś aspiruje do napisania poważnej powieści psychologicznej – tu jednak oczekujemy od pisarza realizmu, odpowiedniego przygotowania, wgłębienia problemu, który chce przedstawić itd. (i tu niestety autorka poniosła porażkę w postaci Bezdomnej – ale to się przecież zdarza nawet lepszym pisarzom).

Jednak zakrzywienie tej autorki najbardziej widać właśnie w tym jednym blogowym wpisie. Otóż z niego wynika, że autorka była wielokrotnie hejtowana, m.in. w taki sposób, że ktoś płacił tzw. „recenzentom” i „blogerom” pozbawionym talentu pisarskiego, a mającym wysokie mniemanie na swój temat (szkoda, że zabrakło tu (auto)refleksji nad podobnym zjawiskiem wśród „pisarzy”) za pisanie pozytywnych recenzji konkurencji. Jak domyślam się, ową konkurencją są książki innych pisarzy, najprawdopodobniej specjalizujących się w podobnym gatunku (choć tak naprawdę, to trudno stwierdzić, z którym ta „utalentowana” pisarka utożsamia się najbardziej, wszak ma na koncie nie tylko wspomniane obyczajówki, romanse i dramaty psychologiczne, ale także fantasy i erotyki). Do tego momentu byłam święcie przekonana, że hejtowanie to zjawisko o negatywnym nacechowaniu. Pisanie laurek pewnym książkom jest czymś raczej pozytywnym. Owszem pisanie pozytywnych opinii za pieniądze to zjawisko z etycznego punktu widzenia raczej nie jest dobrze oceniane. Nie chodzi mi tu jednak o moralną ocenę tej praktyki, którą, jakby się uprzeć, można uzasadnić działaniami o charakterze promocyjnym.

Natomiast zastanawiam się, dlaczego pisanie pozytywnych recenzji pewnych książek może być odbierane jako forma trollingu na autorkę, która tych książek nie napisała?! Czy w tych recenzjach stosuje się zwroty, które są zabronione w reklamach, że pasta X jest lepsza od pasty Y? Tzn. książka Igreka jest zdecydowanie lepsza od powieści Michalak? Poza tym, skąd autorka wie, za którymi recenzjami stał sponsor (pragnący działać na jej szkodę) – ze względu na pejoratywny odbiór społeczny takich działań, nikt się nimi raczej nie chwali?

Przeglądając bloga autorki, można zauważyć, że ma ona wyraźny problem z innymi książkami, które nie nazwie neutralnie „książkami”, lecz „konkurencją”. Post zatytułowany „Jestem dziwna: polecam konkurencję…” mówi wprost o stosunku Michalak do literatury. Pojawia tam się jeszcze takie zdanie:

Na koniec dwie pozycje: książka, którą dopiero zaczęłam czytać i książka, której… chyba nie przeczytam (co dziwne, bo właśnie jako konkurencję z pierwszych miejsc list bestsellerów ją polecam).

Szczerze jestem zdziwiona, że autorzy traktują inną twórczość literacką za konkurencję. Wydawało mi się, że na rynku literackim mogą konkurować księgarnie, które sprzedają ten sam produkt, wydawcy, którym zależy na wydawaniu najatrakcyjniejszej dla odbiorcy literatury (walczą o prawa autorskie do nowej książki głośnego i cenionego w Polsce pisarza, albo do tej, której ekranizacja niebawem się ukaże – wiadomo, że takie generują największe zyski…) Ale pisarze? Wydawało mi się Z historii wiadomo, że literatura była inspiracją dla stworzenia kolejnych dzieł literackich, dlatego pisarze powinni przede wszystkim czytać, by inspirować się, by nie pisać „coś odkrywczego”, co tym było w XIX wieku itd. Poza tym książka nie jest towarem tego rodzaju jak pralka, którą kupuje się raz na kilka lat. Książkę się kupuje, czyta i odkłada na półkę (ewentualnie wymienia/sprzedaje się itd.), a następnie sięga się po inny tytuł. To nie jest inwestycja na kilka lat, zwłaszcza jeśli mówimy o literaturze popularnej (bo klasyka, zwłaszcza jej ładne wydania mogą też pełnić funkcją dekoracyjną – ale to jest konkurencja na poziomie wydawców, autorzy tychże tytułów zwykle już nie żyją). Więc o jakiej konkurencji tu jest mowa? Czy nie jest tak, że jeśli super pozytywne recenzje książek o gatunku zbliżonym do tego reprezentowanego przez Michalak (sami wybierzcie, który to jest), kogoś zachęcą do zapoznania się z nimi, a co więcej, rzeczywiście tego kogoś zachwycą – on po lekturze będzie szukał kolejnych podobnych książek – a tym samym trafi do „konkurencji” z szyldem Katarzyny Michalak?

Bardzo dziwi mnie podejście autorki do tej sprawy. Jeśli mimo dziwnych interpretacji pewnych zjawisk, większość rzeczy, o których ona pisze, wydarzyło się w takim charakterze, jakim przedstawia, to pozostaje nam jej współczuć. Jednak decyzja o wyjeździe podkreśla brak wystarczającej wiedzy u autorki na temat trollingu – pomimo że ona sama za pomocą swoich wiernych czytelniczek trollowała recenzentów, którzy śmieli krytykować jej „wybitną” twórczość – hejterzy zawsze pozostaną w internecie, jeśli zaczynają atakować poza nim, to jest to już stalking (to słowo nie pada w jej tekście ani razu). Dlatego mam nieodparte wrażenie, że do tego ostatniego nie doszło, bo w tym konkretnym przypadku hejterom najprawdopodobniej zależy tylko na tym, by zniszczyć autorkę jako pisarkę, by przestała zalewać rynek swoją twórczością, która z sprzedaje się lepiej, niż na to nie zasługuje. Myślę, że mogłaby zostać w kraju bezpiecznie, jeśli porzuciłaby pisanie. Tu jednak romantyczno-poetycka dusza wygrała nad rozsądkiem (czyt. autokrytyką – a jakże) i możemy być pewni, że kolejnych przybywających (tym razem zza granicy) „wybitnych” książek, by wypełnić półki księgarń, nie zabraknie. Zwłaszcza kiedy autorka uświadomi sobie, że „bycie trollowanym”, w niektórych kręgach, uchodzi za potwierdzenie swojej wielkości – wszak byle kogo się nie hejtuje.

Celem niniejszego tekstu nie było „dobicie” czy hejtowanie autorki – on nie jest skierowany do niej, lecz do jej czytelników, którzy tak bardzo przejęli się wyznaniem pisarki, że bezkrytycznie przyjęli jej punkt widzenia i zaczęli współczuć oraz narzekać: jacy ludzie potrafią być źli. Autorce, owszem, należy współczuć, bo doświadczyła pewnie wiele przykrych sytuacji, które ją złamały (i złamały by każdego z nas). Racją jest też to, że społeczeństwo jest pełne złych ludzi. Jednak pamiętajcie, że w każdym publicznym wystąpieniu (nawet na blogu) dochodzi do świadomej lub podświadomej autokreacji (zwłaszcza u pisarzy, którzy zawodowo zajmują się w tworzeniu kreacji). A to, co autorka odbiera już jako trollowanie jej osoby (pozytywne recenzje konkurencji), świadczy już o pewnej obsesji na tym punkcie, a co za tym idzie, obraz sytuacji, w której pisarka się znalazła, został przejaskrawiony. Dlatego zachowajcie dystans! Być może Najprawdopodobniej nie było, aż tak źle…

4 thoughts on “Biedna pisarka albo o tym, dlaczego nie wierzę Katarzynie Michalak

  1. W dzisiejszym świecie książkę może wydać każdy i to tak, że napisane w nim głupoty będą się sprzedawać. Myślę, że gdyby Michalak nie była tak zapatrzona w siebie i nie oszczędzała na korekcie tekstu swoich książek, byłaby jak inni kiepscy polscy pisarze, którzy niczym się nie wyróżniają. Jestem w trakcie czytania jednej z jej „czytadeł” erotycznych – szkoda gadać, Grayowi nie dorasta to to do pięt. Uważam, że do przeczytania tej konkretnej książki (a z recenzji innych też) żaden inteligentny człowiek przyznawać się nie powinien. Jej książki są widocznie wydawane w pośpiechu, a z nikłą korektą za 20zł (znalazłam nawet w tej książce LITERÓWKĘ). Ona nie pisze książek, ona produkuje. Znielubiłam ją po tym jak nie zamieściła mojego grzecznego, nie obrażającego jej komentarza na jej blogu, a potem zobaczyłam jakie komentarze są tam publikowane i tu był problem. Problem w tym, że bogini pisarstwa jej nie nazwałam, bo tylko te wychwalającej jej twórczość człowiek znajdzie na blogu, który prowadzi. Nie dziwię się, że jest wiele osób, które krytykują jej twórczość. Sama to robię, jednak nie jest to hejt. Nie robię tego z czystej nienawiści, tylko dlatego, że jakościowo tymi książkami można palić w piecu co najwyżej. Tworzą błędne stereotypy, często kupy się nie trzymają, posiadają dziwne porównania i głupie określenia na coś co już ma nazwę np. żeński narząd rozrodczy zamiast nazwać prosto z mostu cipką to nazywa płcią. To śmieszy, nie podnieca.
    To potrafi wyrobić sobie złą ocenę na temat autorki i książek. Zgaduję, że gdyby przyjmowała do siebie choć połowę krytyki i starała się poprawić swoją twórczość mogłaby być nawet niezłą pisareczką, ale wątpię czy do tego dojdzie. Każdy normalny bloger wie jak cenna jest krytyka i o nią wręcz zabiega. Nikt nie lubi osób, które mają się za nie wiadomo jakiego nowego wieszcza narodowego.

        1. To powinien być sarkazm, choć tak nie zabrzmiało. Z drugiej strony to sygnalizuje problem z literaturą erotyczną, która choć zyskała na popularności dzięki „Greyowi”, to trudno znaleźć wzór dla tego gatunku (tzn. wzory jakieś są, ale dawne, zapomniane, mimo że należą do klasyki literatury – może przez to nieco przebrzmiałe i nie nadające się na punkt odniesienia dla współczesnej literatury?).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *