Jeść jedzenie (W obronie jedzenia, reż. Michael Schwarz)

Od roku mam takie marzenie, by wziąć udział w pokazie filmowo-kulinarnym. Oglądamy film z gatunku food film, czyli o tematyce kulinarnej (np. Niebo w gębie), a po seansie jest kilkudaniowa kolacja nawiązująca klimatem do prezentowanego filmu. To dość kosztowne wydarzenia, ale na pewno zapewniają wyjątkowe doświadczenia. Jeszcze rok temu działała taka inicjatywa Kino w Kuchni – kiedy jednak dowiedziałam się, że organizują takie wydarzenia w Krakowie, nie było już miejsc, a potem wyszło na to, że to była ostatnia akcja. Śledzę jednak poczynania FILMS for FOOD, bo podobne wydarzenia inicjują. W lutym w organizowali premierowy pokaz dokumentu Noma: My Perfect Storm, który był połączony z degustacją – niestety termin mi nie pasował. Natomiast niedawno dowiedziałam się, że w kwietniu w Kinie pod Baranami organizują kolejny pokaz dokumentu kulinarnego W obronie jedzenia. Miał on miejsce wczoraj, wpisywał się w program festiwalu kulinarnego „Najedzeni Fest”, który dzisiaj odbywa się w Hotelu Forum. Po pokazie filmu, o którym kilka słów napiszę później, było spotkanie z gośćmi: przedstawicielami Pochlebstwa, Śledzi z Bornholmu i winiarni lutomski.wino. Podczas spotkania miała miejsce degustacja, na której można było skosztować:

  • Śledzie z Bornholmu
  • Miraculum — chleb żytni razowy z ziarnami i czarnuszką,
  • Unitra-Telopd — pszenno-żytni bochen na jasnej mące bez dodatków,
  • Niemen na Zabłociu — chleb tzw. litewski, żytni razowy na słodzie żytnim z dodatkiem miodu gryczanego.
  • Krásná Hora – Morawy (Starý Poddvorov), Republika Czeska, 2015 Chardonnay – Pinot blanc
  • Korenika & Moškon – Istria, Słowenia, 2015 Refošk
  • Barbara Öhlzelt – Kamptal (Zöbing), Austria, 2015 SEEBERG Riesling DAC Reserve
  • Birgit Wiederstein – Carnuntum, Austria, 2014/15 ZIRKUS Zweigelt
  • Weingut Bauer-Pőltl – Mittelburgenland, Austria, 2015 Blaufrankisch Classic DAC
  • Conde Loredan Gasparini VENEGAZZU – Veneto, Włochy, 2012 Merlot FALCONERA IGT Colli Trevigiani
  • Maison Boeckel – Alzacja AOC, 2015 Gewurztaminer
  • Domaine BAUD Pčre et Fils – Jura AOC, 2014 Chardonnay
  • Jacques Girardin – Santenay, Burgundia AOC, 2015 Bourgogne Pinot noir

(W praktyce to jedna osoba zdołała maksymalnie 3-4 wina spróbować – dodaję jakby ktoś  oczami wyobraźni widział zataczających się widzów wychodzących z kina ;-)). Powiem jeszcze, że chleb mi tak bardzo smakował, że gdyby sprzedawali go na miejscu, to na pewno bym go kupiła. Żałuję, że piekarnia mieści się na drugim końcu miasta.

Pora na kilka słów o samym filmie, który powstał w oparciu o książkę W obronie jedzenia. Manifest wszystkożerców Michaela Pollana, dziennikarza specjalizującego się w technologii żywienia. Jest to jeden z tych motywujących dokumentów, po którym chce się zmienić swoje życiowe nawyki, założyć własny ogródek i żywić się samą sałatą. Ja jestem na etapie ogródka w akademikowych warunkach, choć obawiam się, czy po powrocie ze świąt, jeszcze coś z niego zostanie – bowiem nie ma kto mi podlewać ziół.
W każdym razie, Pollan w swoich refleksjach wychodzi od pytania, co się stało z naszym jedzeniem, skoro po tylu tysiącleciach zaczęliśmy tak często tyć i chorować na cukrzycę. Zaczyna analizę od technologii wytwarzania mąki. Kiedyś wszystkie chleby były pełnoziarniste i trudne do żucia, ponieważ nie było maszyn, które oddzielały kiełki od pszenicy. W XIX wieku taką maszynę skonstruowano i zaczęto produkować nieskazitelnie białą mąkę pszenną, a co za tym idzie biały, miękki chleb. Biała mąka stała się wręcz nieśmiertelnym produktem, bo bez „żywych” kiełków nie gniła. Tylko, że ludzie nagle zaczęli chorować, mieć zdeformowane kończyny, szkorbuty itp. Okazało się, że brakowało im witamin, których źródłem były te usuwane kiełki. Kiedy naukowcy odkryli cudowną uzdrawiającą moc witamin, już dobrze rozwinięty w tych czasach marketing sprawił, że firmy zaczęły sprzedawać chleb z dodatkiem witamin. Do ciasta chlebowego dodawano rozdrobnione sztucznie wyprodukowane witaminy. Jak podsumował Pollan – sprzedawali problem z rozwiązaniem.
Pollan przyglądał się kolejnym trendom dietetyzmu (tak nazwał powstające co jakiś czas ideologie na temat pojedynczych składników, których trzeba unikać albo wszędzie dodawać). Skomentował mit o szkodliwości mięsa i modzie na wegetarianizm, która miała miejsce już na początku wieku XX. W ówczesnej diecie popularne były lewatywy jogurtem, mające poprawić pracę jelit i zwalczyć problem z zatwardzeniem. Od lat 50. do 80. była moda na produkty o niskiej zawartości tłuszczu, wówczas wymyślono termin „nasycone tłuszcze” – choć nikt ich na oczy nie widział, ale wszyscy się bali. Z kolei specjaliści od marketingu projektowali opakowania produktów, które zapewniały klientów, że zawierają jedzenie chroniące przed chorobami serca i podwyższeniem poziomu cholesterolu (obsesja na punkcie cholesterolu w Polsce nadal trwa – a jeśli uświadomi się sobie, że wpływa on na płodność i generalnie mózg człowieka składa się głównie z cholesterolu – to już chyba nikogo nie zdziwi fakt, że tyle par boryka się z bezpłodnością i dlaczego wielu ludzi myśli jak myśli).
Pollan szukając dobrych rad, na to jak jeść, by zachować zdrowie, ułożył trzy zasady: jeść jedzenie (czyli to, co ludzie jedzą od tysięcy lat, ale nie jadalny przetwór jedzeniopodobny sprzedawany w supermarketach), jeść mniej (słusznie zauważył, że obecnie jemy wszędzie, w samochodzie, przy biurku w pracy i na ulicy, gdzieś idąc) i jeść więcej roślin, które są bogate w błonnik, niezbędny do wytworzenia z naszych jelitowych bakterii maślana, chroniącego przed rakiem jelit. Ta część filmu wydała mi się podejrzana. Czy Pollan, krytykując inne ideologie jedzenia, sam nie stał się wyznawcą nowej teorii, mówiącą o zbawiennych skutkach spożywania błonnika? Na wielu płatkach i batonikach musli możemy przeczytać, że produkt zawiera dużo błonnika. Nie twierdzę, że warzywa i owoce są szkodliwe, choć w niektórych przypadkach okazuje się, że przynoszą więcej negatywnych skutków niż spożywanie mięsa.
Dziennikarz słusznie zwrócił uwagę, że najbardziej szkodliwe produkty są te, które najbardziej „krzyczą”, że mają właściwości prozdrowotne. Zazwyczaj w nich jest najwięcej cukru. Pewne jego odmiany są też w kukurydzy, ryżu i pszenicy – w tych zbożach, których masową produkcję rozpoczęło rolnictwo, które w produkcji są najtańsze, a przez to stały się głównymi składnikami przetwarzanymi na potrzeby konserwowania żywności, aby miała długi okres przydatności do spożycia. To rozumiem i przyjmuję. Jednak chwilę później Pollan pokazuje nam przykład jednego z ostatnich plemion afrykańskich, które prowadzi koczowniczy tryb życia. Widzimy, że oni czasami żywią się mięsem, po miód muszą wspinać się na drzewo, a przez większą część tygodnia jedzą ziemniaki. Pollan podsumowuje, że dieta tego bardzo zdrowego plemienia składa się zasadniczo z cukru i skrobi. I już nie wiem, czy on uważa, że cukier i skrobia szkodzi, bo tego jest mnóstwo w „zachodniej diecie”, czy wręcz przeciwnie, bo Afrykańczycy należą do zdrowszych ludzi?
Jeśli nie chcecie wrócić do pierwotnych sposób pozyskiwania jedzenia, Pollan poleca brać przykład z Francuzów – oni są już bliżsi naszej kulturze. Francuzi są zdrowsi i szczuplejszy od większości Amerykanów (i Polaków też). Z czego to wynika? Jedzą o stałych porach, jedzą wolno (rozkoszują się smakiem) i jedzą mniej. Tak, te minimalistyczne porcje na dużych talerzach, to nie jest tylko specyfika prestiżowych restauracji, czy wszelkich filmów kulinarnych. Francuzi rzeczywiście jedzą małe porcje, choć trzeba podkreślić, że ich posiłek składa się z kilku dań: przystawki, dania pierwszego, głównego dnia, palety z serami i deseru. Wówczas można zjeść naprawdę wiele, nie jedząc dużo. Brzmi to jak paradoks, ale tak to działa.
W każdym razie pamiętajcie: jeść jedzenie, jeść mało i spożywać więcej roślin – ta maksyma Michaela Pollana ma sens, tylko jeśli wprowadzicie ją w życie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *