W mroku życia (Trudne światło – Tomas Gonzales)

Nie będę chyba pierwszą osobą, która czytając Trudne światło, pomyśli o miłośnikach powieści Jojo Moyes Zanim się pojawiłeś. Zanim jednak postanowimy tym czytelnikom polecić książkę kolumbijskiego pisarza Tomasa Gonzalesa, zauważmy, że poza wątkiem eutanazji, te dwie powieści niewiele łączy. Nie ma wątku romansowego, dzięki któremu powieść i jej ekranizacja zyskały taką popularność wśród młodych kobiet zwłaszcza. I jest napisana zupełnie innym językiem. Narracja prowadzona przez starszego malarza, który pod koniec życia czy raczej pod koniec życia w światłości, widzialności, opisuje otaczającą go teraźniejszość oraz dwa najbardziej dramatyczne wydarzenia: śmierć syna i żony – przeplatając ze sobą te fragmentaryczne wspomnienia – wymaga zupełnie innego odbiorcy niż liniowa narracja w powieści Moyes.

Powieść wydaje się banalna, bo ileż to dramatycznych zapisków o utracie najbliższych zostało już napisanych… Jednak, kiedy w piątym zdaniu przeczytałam „Nasi przyjaciele Debrah i James, którzy przyszli, żeby być z nami, ułożyli się na materacu w salonie” i już domyśliłam się, jaki dramat tu się rozgrywa, to nie miałam wątpliwości, że Tomas Gonzales nie pisze przeciętnie.

David jest ślepnącym malarzem i pisarzem, a właściwie pisarstwo staje się dla niego nową formą malarstwa, kiedy w życiu zaczyna brakować mu tytułowego światła, wskutek zaskakujących następstw plamki na soczewce (ponoć od tego zwykle się nie ślepnie). To człowiek, który w najbardziej tragicznych momentach zyskiwał największe uznanie artystyczne. Szczęściem w tej sytuacji było to, że łagodzenie rodzinnego dramatu wymagało dużych nakładów finansowych, co było możliwe dzięki licznym zamówieniom i sprzedaży obrazów.

Z jednej strony obserwujemy człowieka, który żegna się z widzialnym życiem i w ostatnich chwilach, wspomagając się pamięcią i wyobraźnią, próbuje jeszcze raz przyjrzeć się temu, co przeżył. Z drugiej zaś przeżywamy wraz z nim, jego żoną i przyjaciółmi długie godziny do chwili, kiedy w oddalonym hotelu jego cierpiący syn przy pomocy lekarza zakończy życie. Czujemy ich emocje, choć nie zostały one wypowiedziane wprost. Nerwowe telefony do synów, pytania o samopoczucie, myśli, gdzieś niewypowiedziana nadzieja na zmianę decyzji Jacobo. Jacobo, który po wypadku samochodowym stracił czucie w nogach, a po kilku latach nieskutecznej rehabilitacji nie tylko stracił nadzieję na powrót do chodzenia, ale zaczął doświadczać też nieopisanego bólu, na którego złagodzenie nie ma sposobów. Jedynym sposobem na uśmierzenie wiecznego cierpienia jest śmierć. Trudno pogodzić się z tym, że ktoś chce zakończyć swoje życie, jednak też nie da się patrzeć, jak najbliższa osoba krzyczy z bólu.

Książka nie koncentruje się na problemie eutanazji, mimo że ta rozgrywa się na granicy prawa, wszak dochodzi do niej w hotelu, a nie w klinice, a rodzice się martwią, czy uda im się bez problemu odebrać ciało, czy ktoś jednak dostrzeże w tym przestępstwo. Powieść jest projekcją emocji, które towarzyszą najbliższym, mającym świadomość, że za parę godzin ich ukochana osoba dobrowolnie zakończy życie. Myśli i obrazów z całego życia, które pojawiają się u progu śmierci. Fragmentaryczne zapiski tworzące powieść pozwalają czytelnikowi spojrzeć na życie Davida jak przez żaluzje, zresztą świetnie to podkreśla kolażowa kompozycja opowieści oraz polska okładka książki (zagraniczne podkreślają nowojorskość powieść). Nie jest to zgorzkniała i pełna żalu powieść, mężczyzna wspomina też miłe chwile, jakie doświadczył po śmierci żony, dzięki nowym przyjaciółkom (i kochankom). A na życie w mroku nie nastawia się negatywnie, szuka alternatywnych form doświadczeń sztuki (będzie słuchał muzyki).

I jak zwykle zastanawiam się, ile w tej powieści jest biografii autora? Nie dlatego, że David na pewnym etapie też stał się pisarzem, ale obie postacie łączy to, że przez wiele lat mieszkały w Nowym Jorku, dopiero później wróciły do rodzimej Kolumbii.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *