W poszukiwaniu ponadprzeciętnych treści (Krótka wymiana ognia; Słonie w ogrodzie – nie znaleziono)

Jest sporo książek, o których krytycy piszą, że są ważne, wznoszą coś nowego/świeżego do języka, literatury i że będzie o niej głośno, gdy jury poszczególnych nagród będą je nominować. I właściwie tylko z tym ostatnim trudno mi się nie zgodzić. Sięgam po taką książkę z nadzieją, że lektura będzie dla mnie w jakiś sposób zaskakująca, napisana nowatorsko niczym proza Joyce’a czy Wallace’a, a potem dostaję dosyć powszechną, pamiętnikarską narrację o życiowych doświadczeniach z dalszej lub bliższej przeszłości przeplatanej z wydarzeniami teraźniejszymi. Moje rozczarowanie nie wynika z zastosowania jednego ze znanych typów narracji, bo trudno oczekiwać, by autor wymyślał, coś nowego (choć po prawdzie, mógłby). Ale jest ono połączone z powtarzalnością motywów, doświadczeń, a przede wszystkim wtórnością sposobu ich ujęcia.

Tak mnie zawiodła Krótka wymiana ognia Zyty Rudzkiej, którą kupiłam po zachwycie Michała Nogasia. Ani nowatorska językowo, ani grająca na strunach emocji. Choć to ostatnie może zmienić się z wiekiem. Być może czytelniczka w sędziwym wieku zacznie utożsamiać się z autorefleksjami bohaterki, wspominającej swoje małżeństwa, kochanków i możliwości oraz przeżyć swojej waginy w różnym okresie życia. Tak, bohaterkę-poetkę mniej obchodzą swoje dokonania pisarskie, a bardziej właśnie seksualne. I to, w jaki sposób ona o tym pisze, dosyć wulgarny, zraziło mnie do tej książki najbardziej. Być może wynika to z pewnego stereotypowego myślenia, powiązanego także z tabuizacją tematu, że starość, zwłaszcza u kobiet, jest mało seksualna, a jeśli erotyzm jest wówczas obecny to w subtelniejszym wymiarze. Siedemdziesięciolatka dostaje mejla od wielbiciela jej poezji, a ona myśli o tym, jak wyglądałby ich akt miłosny. Z żalem żegna się z kamasutrą, na której praktykowanie nie pozwala ból w krzyżu. Zresztą w trumnie nawet nóg nie zdoła rozłożyć… Czy ludzie u progu śmierci myślą takimi kategoriami? Tu trzeba przyznać, że Zyta Rudzka podejmuje temat starości z perspektywy rzadko obecnej w literaturze, polskiej zwłaszcza. Częściej spotkać można takie dylematy u męskich postaci, których seksualne możliwości weryfikowane są w związkach z bardzo młodymi dziewczynami.

Ale wrócę do tej nieszczęsnej, jałowej narracji, niewzbudzających we mnie żadnych emocji, jakby na przekór wytężonym wysiłkom autorek, dokonujących w języku i fabule różnych zabiegów, by czytelnika przygnębić, wzbudzić w nim litość czy nawet nim wstrząsnąć. Gdy stwierdziłam, że taka narracja jest powszechna, wypadałoby się poprzeć przykładami. I okazało się, że mam problem z przywołaniem konkretnych tytułów. Już myślałam o Małej zagładzie Anny Janko, ale tam mamy do czynienia wręcz z histeryczną, wyegzaltowaną narracją.

Potem mój wzrok padł na niedawną lekturę Słonie w ogrodzie Meral Kureyshi, do której miałam duże nadzieje związane z chęcią poznania doświadczeń mieszkanki regionu stającego się kilka lat później odrębnym, niewielkim państewkiem Kosowo. Jest śmierć ojca, jest chorująca matka, utrata ojczyzny, próba odnalezienia się w nowej rzeczywistości, od najmłodszych lat towarzysząca niepewność co do tego, gdzie z rodziną spędzą kolejny rok szkolny, w Szwajcarii czy tam, u siebie… Trzeba przyznać, że ciężkich tematów tu nie brakuje. Ilość dość pokaźna jak na tych niewielkich rozmiarów książkę. I co z tego? Historia, choć rozgrywa się w nieco innej przestrzeni geograficznej niż dotąd czytane przeze mnie książki, wydaje się uniwersalna dla rodzin migrujących między ojczyzną a krajem mającym zapewnić bezpieczeństwo i/lub dobrobyt ekonomiczny, jak i dla kogoś, kto zmaga się z utratą bliskiej osoby. Nie utożsamiam się z narratorką z powodu braku tożsamych doświadczeń. To nie jest wyznacznik czytelniczej empatii. Bo taki Sierpień Aldony Kopkiewicz jest przykładem lektury, podczas której ból podmiotu związany ze śmiercią ojca, czytelnik odczuwa fizycznie na własnej skórze. Słonie w ogrodzie wydają się tekstem pisanym dla siebie, sposobem na przepracowanie żałoby, trudno nie dostrzec w przeżyciach bohaterki biografii Meral Kureyshi. Jako czytelniczce, trudno mi w nich znaleźć coś wartościowego dla siebie. Choć tytuł jest ciekawą wariacją metafory „słoń w składzie porcelany”.

W literaturze szukam emocji, wiedzy i czegoś, czego jeszcze nie wiem, że szukam. A i dzięki Tokarczuk wiem, że szukam bizarności!

P.S. Dlatego ostatnio tak bardzo sobie upodobałam serię W.A.B. „Don Kichot i Sancho Pansa” – nawet słabe książki są intrygujące i zaskakujące.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *