To fotel, nie kanapa (Smutek i rozkosz – Meg Mason)

„Jest jak kanapa, która od zawsze stoi w rodzinnym domu. Jej obecność to coś oczywistego. Nikt się nie zastanawia, skąd się wzięła, bo nikt nie pamięta czasów, gdy jej nie było”. Choć jak dodaje Martha, protagonistka Smutku i rozkoszy opisując swoją znajomość z mężem, każdy byłby w stanie wymienić niedoskonałości tego mebla, może wydawał się nudny i chciałoby się go wymienić na nowy, wydaje mi się, że w tej metaforze kryje się poczucie bezpieczeństwa, stabilności i komfortu. Powieść Meg Mason porównałabym do fotela, który nabyliśmy, bo spodobał się nam jego wygląd, ale w praktyce okazał się niewygodny. I w tym porównaniu nie mam na myśli tylko świetnej, przykuwającej uwagę okładki (jak widać, ostatnio jestem na ich punkcie wrażliwa), ale też języka i sposobu prowadzenia narracji, dzięki którym powieść czyta się z lekkością.

Dlaczego fotel a nie nowa, lecz po prostu niewygodna kanapa? Fotela w przeciwieństwie do kanapy nie można z nikim dzielić. Emocjonalny ładunek i autorefleksyjny potencjał tej powieści jest doświadczeniem indywidualnym, zdeterminowanym osobistymi przeżyciami i własnym stanem psychofizycznym, który pozwala utożsamić się z bohaterką (lub z kimś z jej otoczenia) bądź nie. (I szczerze, życzę każdemu, aby uznał Marthę za postać przerysowaną – bo to znaczy, że ma spokój w głowie i… trzeba powiedzieć to wprost: nie ma zaburzeń psychicznych). Dyskomfort przy lekturze będzie jednak towarzyszył chyba każdemu. Martha nie jest bohaterką, którą się lubi. Irytuje nas, wkurza, choć powinniśmy jej współczuć. Dyskomfort jest większy, jeśli w niej widzimy swoje odbicie. Dziwi nas, ale też budzi podziw, Patrick i jego anielskie pokłady cierpliwości, który zakochany w Marcie od nastoletnich lat, wciąż chce jej towarzyszyć, mimo przedłużających się jej trudnych okresów depresyjnych. Jeśli coś ma łączyć Smutek i rozkosz z Bridget Jones to męska postać z miłością ratująca swoją kobietę z opałów. O ile Martha ma niewiele wspólnego z Bridget Jones – bo jak można porównać próżne rozterki dotyczące diety, nałogu palenia oraz problemów w związku z doświadczeniami osoby z chorobą dwubiegunową (najprawdopodobniej, bo nazwa jednostki chorobowej została przez autorkę zastrzeżona) – o tyle Patrick wydaje się odpowiednikiem Marka Darcy’ego. Obaj akceptują „niedoskonałości” partnerki i z niezręcznych sytuacji wychodzą z twarzą. Scena z Patrickiem czytającym napisany na poczekaniu pamiętnik żony jest aż nadto jasnym sygnałem, czym autorka się inspirowała.

Zdecydowanie bliżej tej powieści do Szklanego klosza Sylvii Plath, protagonistka zmaga się z podobnymi problemami natury psychicznej. Obie książki mimo trudnej tematyki cechuje zaskakująca lekkość prowadzonej narracji – zupełnie nieprzypominającej te ciężkostrawne, często podziurawione wyznania pensjonariuszy zakładów psychiatrycznych czy odwykowych, przez które informacja o tym, że bohater ma zaburzenia psychiczne, wystarczyła mi, by książkę odłożyć. Te bohaterki cechuje samoświadomość i chęć zrozumienia świata i tego, dlaczego w nim się nie odnajdują, dlaczego są inne niż ludzie wokół. Próbują to nazwać, bo wiedza o tym, co nam dolega i że ma to jakąś nazwę, sprawia, że nie czujemy się kosmicznymi przypadkami, których nikt nie jest w stanie zdiagnozować. To prowokacyjny gest ze strony autorki, że podkreślając to, jak szalenie ważne jest prawidłowe nazwanie dolegliwości bohaterki, nie ujawnia tej nazwy czytelnikom. (Choć jak Mason podkreśla w posłowiu, miało to chronić przed traktowaniem przypadku Marthy jako wzorca dla określonego syndromu chorobowego).

I wbrew temu, co twierdzą autorzy w blurbach – Smutek i rozkosz nie jest ani trochę zabawną książką, chyba że lubimy śmiać się z czyjeś wady wymowy czy karłowatości, wtedy pośmiejemy się z perypetii Marthy. Odebrałam tę książkę bardzo osobiście, mocno autorefleksyjnie i uważam, że nie sposób tak trafnie opisać tego, co dzieje się w głowie chorej osoby, jeśli samej tego się nie przeżyje. Smutek i rozkosz jest albo po części powieścią autobiograficzną albo udało się autorce spotkać osobę, która potrafiła obrazowo ten ni depresyjny, ni maniakalny stan umysłu odmalować. Bo to, w jaki sposób Mason opisała stan psychofizyczny bohaterki, jest zatrważająco prawdziwy. Dla mnie to jedna z ważniejszych lektur w moim życiu – pojawiła się w dobrym momencie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *