Podobno jest tak, że opowiadanie otwierające zbiór jest najlepsze. I tak ku końcowi układane są coraz słabsze, czasem jakąś perełkę zostawiając na końcu, by czytelnik nie zapomniał, że w tomiku są dobre rzeczy. Nie wiem, czy tak jest zawsze, ale niewątpliwie pierwsze opowiadanie najbardziej zapada nam w pamięć. Wchodzimy z czystą głową w tę kompilację, jeszcze nie wiedząc, czego się spodziewać, nie wychwytując pewnego wspólnego motywu czy pisarskiego manieryzmu. Najlepiej je zapamiętujemy, bo są pierwsze, ale nie że są najlepsze.
W zbiorze Karmele Jaio, cenionej pisarki i poetki piszącej w języku baskijskim i kastylijskim, sytuacja ma się inaczej. Otwierający książkę Krzyk jest opowiadaniem petardą. Przedstawia uniwersalne marzenia pisarzy, którzy chcieliby stworzyć pasjonujące dzieło, totalnie angażujące czytelnika, który stałby się ich wyznawcą… Można je odczytywać też jako odautorskie życzenie: oby ten tom zadziałał na nas tak, jak powieść bohaterki na jej męża. Wydawałoby się, że na ten temat pisano już wiele, więc co jest w tym tekście takiego, że tworzy mocne i bardzo dobre otwarcie zbioru? Pomysł. Poznajemy tu pomysł, gdzie szukać inspiracji i jak pisać. Przede wszystkim tej angażującej energii szukać nie w sobie, a wśród pasjonatów. Bohaterka, obserwując swojego męża oddanego piłce nożnej, stwierdziła, że chciałaby, żeby jej czytelnicy tak emocjonowali się jej książką, jak wielu ludzi oglądaniem meczu. Podjęła metodę, która była wbrew jej dotychczasowym praktykom pisarskim: nieskutecznym próbom odżegnania się od rozpraszającego obrazu czy dźwięku. Może szczęśliwy skutek eksperymentu wydaje się zbyt optymistyczny, ale pokazuje, że jeśli dotychczasowe, wygodne metody nie dają pożądanego efektu, trzeba wyjść ze strefy komfortu i dać się ponieść emocjom, tam gdzie one występują. Choć porównywanie zaangażowania związanego z piłką nożną z różnymi sferami kultury nie jest niczym odkrywczym – wystarczy wspomnieć memy pokazujące, jak wyglądałoby kibicowanie podczas konkursu chopinowskiego – tutaj bardzo podoba mi się aktywne podejście bohaterki do tej kwestii, zmierzenie się z problemem, a nie odwrócenie się i stwierdzenie, że sport jest głupi, a ona tworzy dla elity inteligencji. Podziwiam jej poszukiwania odpowiedniego języka, który będzie tak angażujący jak mecz. To opowiadanie na długo pozostanie we mnie i będę o nim przypominać podczas własnych zmagań pisarskich.
Drugie najlepsze opowiadanie to Zapachy, które dochodzą z patia. Już sam tytuł odwołuje do pamięci sensorycznej, do konglomeratu motywów literackich, na których czele stoi proustowska magdalenka. Tu jednak tytułowe zapachy, choć odwołują się do dzieciństwa i domu, nie ewokują miłych wspomnień. Bohaterka chce od nich uciec, ponieważ te zapachy są uosobieniem klasy społecznej, z której próbuje się wyrwać. Czterdziestolatka czuje, że nie pasuje do miejsca, gdzie w patio suszyła się bielizna, robocze kombinezony, poruszały się grube kobiety z klamerkami w kieszeni, by rozwiesić pranie, które przesiąkało zapachem smażonej panierki i kapusty. Nowe, strzeżone osiedle dla bogatych ma ogród z placem zabaw zamiast patia. Przyciąga ludzi na poziomie, a sąsiadki nie będą rozmawiać o cenach pomidorów na targu, lecz o literaturze i kulturze. Do pewnego momentu wyobrażenie Leire o charakterze społeczności osiedlowej jest urzeczywistniane. Ale gdy przyjazd matki zaprzyjaźnionej sąsiadki niweczy idealny obrazek z makiety promującej osiedle – szuka drogi ucieczki. Naprzeciwko zaczęli budować nowe osiedle z luksusowymi apartamentami i basenem… Stwierdza, że na takie mieszkanie nie stać byle kogo, i zaczyna patrzeć z optymizmem w przyszłość. Możemy domyślać się, że bohaterka podejmie decyzję o przeprowadzce, szuka odpowiednich ludzi, którymi mogłaby się otaczać – bo to ich zachowanie określa jej klasową tożsamość. Jednak o tym, że pogoń za aspiracjami klasowymi będzie trwała bez końca, dosadnie mówi końcówka zdania zamykającego opowieść: „i dziarskim krokiem ruszyła do ogrodu (…), nieświadoma woni smażeniny, jaką zostawiła w windzie”.
O pozostałych opowiadaniach sobie przypominam, przeglądając tomik – całość liczy ok. 160 stron, więc to lektura na jeden wieczór. Właściwie każda z czterdziestolatek (może trochę starszych) – bo to jest cecha łącząca wszystkie teksty – dokonuje rewizji swoich młodzieńczych i obecnych aspiracji. Albo szuka nowego sposobu na uzyskanie celu, albo odnajduje go w przeszłości, gdy jak bohaterka z drugiego opowiadania przypomina, kiedy jej mąż odzyskuje wigor w łóżku. Czasami podejmuje te same kroki, wciąż naiwnie wierząc, że tym razem będzie lepiej. Albo poddaje się – ucieczka od problemu odbywa się tylko w wyobraźni. One nie przechodzą kryzysu wieku średniego – a przynajmniej nie w taki sposób, do jakiego przyzwyczaili nas mężczyźni. Nie utożsamiałam się bohaterkami. Co można zwalić na różnicę wieku, ale co ciekawe, ja nie odbierałam ich doświadczeń jako tych mocno związanych z ich wiekiem, niektóre bohaterki, choćby dwóch moich ulubionych opowiadań, mogłyby równie dobrze być po 30-tce.
Bohaterki są kobietami uwikłane w różne relacje, które mają szanse na odrodzenie lub są toksyczne. Są istotami seksualnymi, choć ich ciało poddaje się upływowi czasu lub niedbalstwu wynikającym z braku wspomnianych relacji. Widzimy ciała bohaterek podczas badań lekarskich, oględzin przed lustrem, współżycia i zabiegów kosmetycznych. Autorka nie stroni przed opisem intymnych szczegółów, a zarazem nie mamy do czynienia z naturalizmem.
Przyjemność obcowania z tym zbiorem przywoływała skojarzenia z Histeryczkami Roxane Gay – również o kobietach, ale i dziewczętach w różnym wieku z przeróżnymi doświadczeniami, zazwyczaj tymi przykrymi czy wręcz traumatycznymi. Opowiadania Karmele Jaio stronią od skrajnej przemocy i brutalności. Mówią czasem o rzeczach trudniejszych, ale nie jest to lektura, która nas emocjonalnie przeczołga, jak zbiór Gay. To bardziej książka, która pozwala zajrzeć do życia czternastu kobiet, zobaczyć wycinek ich codzienności, ale ujęty w takie ramy, że nie pozostajemy z poczuciem, że brakuje ciągu dalszego lub nie ma miejsca na nasze dopowiedzenie historii. Opowiadania ujęły mnie kompozycją, językiem, czasem puentą, która pojawiała się w odpowiednim momencie. To nie ja jest zbiorem opowiadań, które zarekomendowałabym także czytelniczkom czującym opór przed tą krótką formą literacką.