A miało być tak pięknie, czyli szaro, nudno i do… (Zjednoczone stany miłości, reż. Tomasz Wasilewski)

Początek zachwyca, piękne utrzymane w szarościach ujęcie rodziny przy stole. Jest to szarość o niezwykłym odcieniu, w którym nawet żywe kolory pomarańczy i ogórków kiszonych nie tylko nie powodują zgrzytu, ale uświadamiają widza, że to jest kolorowy film w odcieniach szarości. Do tego dochodzą idealnie dobrane kostiumy w stonowanych barwach, w które ubrane są postacie o trupich twarzach – efekt uzyskany, dzięki zimnemu oświetleniu. W ten wyblakły kadr, będący niczym stara fotografia z rodzinnego albumu, mogłabym wpatrywać się godzinami, szukając kolejnych detali tworzących tak magiczną kompozycję estetyczną. To będzie piękny film – tak sobie pomyślałam.

Choć w dalszej części zdjęcia utrzymane są w tej samej wyblakłej kolorystyce, tak świetnie podkreślającej społeczeństwo szarych bloków wybudowanych w PRL-u, to nie są to ujęcia, które równie silnie mnie zachwyciły, jak ta pierwsza scena ze stołem. Mimo to należy pogratulować operatorowi świetnej pracy, w której widać wyraźny artystyczny zamysł kompatybilny z fabułą filmu, miejscem i czasem akcji.

Warto też docenić kostiumy podkreślające pozycję społeczną i zawodową każdej z bohaterek, co widać przy kontraście garsonki i dobranych spodni dyrektorki szkoły z białym swetrem i prostą spódnicą nauczycielki rosyjskiego. To kostiumy, które podkreślają atrakcyjność (i nieatrakcyjność) kobiecych ciał w różnym wieku. Chyba w żadnym hollywoodzkim filmie nie nie znajdziemy bardziej narzucającej się cielesności, która ma miejsce w scenie, kiedy starsze kobiety rozbierają się z kostiumów kąpielowych. Ciała starych, otyłych i schorowanych kobiet kontrastują z jędrnym i zgrabnym ciałem trenerki, szkolnej wuefistki. Cielesność w tej historii filmowej odgrywa główną rolę, jednak trochę szkoda, że istota tytułowej miłości, o której marzą bohaterki, opowiadają ze wzruszeniem nauczyciele oraz jest ona wspominana także przez księdza podczas homilii, zostaje sprowadzona tylko do tego wymiaru. Czy seks i pożądanie jest podstawą miłości?

To jeden z niewielu filmów, przy którym chcę więcej mówić o jego technicznej warstwie niż fabularnej. Dlatego, że cała techniczna ekipa filmowa zadbała niemal o każdy szczegół w sferze wizualnej, dlatego nie dziwi mnie przyznanie Złotego Lwa za montaż. Jedyna nieścisłość przestrzenna pojawia się w scenie, kiedy nauczycielka rosyjskiego chce podsłuchać młodszą koleżankę z pracy, mieszkającą po przeciwnej stronie korytarza, i wychodzi w tym celu na balkon. W takim układzie nie powinna nic usłyszeć, skoro sąsiadka okna ma w zupełnie innej ścianie bloku.

Piszę tyle o stronie technicznej, ponieważ fabularnie film leży. W tych historiach o czterech „pozornie szczęśliwych” kobietach, które jednak są nieszczęśliwe, nie ma nic interesującego, świeżego wartego uwagi. Wszystko już było. Bohaterki są papierowe, pozbawione emocji, jakby wyjęte ze zdjęcia (co zresztą cały czas podkreśla warstwa wizualna filmu). Przy takim uczuciowym temacie, aż się prosi o silne bodźce. Film nie oddziałuje ani na widzów, ani na innych bohaterów, którzy uczucia kryją pod maską. Bez tego film strasznie się dłuży i sprawia, że kiedy zaczyna się wątek drugiej bohaterki, z przerażeniem uświadamiasz sobie, że musisz przetrwać jeszcze trzy takie opowieści. Po drugiej patrzysz na zegarek i zastanawiasz się, jakim cudem ten film ma się zmieścić w dwóch godzinach, kiedy każdy z wątków zdaje się trwać w nieskończoność. Nastrojony religijnymi praktykami bohaterów żarliwie modlisz się o rychły koniec.

Ocena: 3/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *