Dusigrosz, reż. Fred Cavayé

Pojawienie się takiej premiery tuż przed świętami może wzbudzić wyrzuty sumienia wielu Polaków, którzy jak zwykle wydają za dużo pieniędzy, kupując nadmierną ilość jedzenia i mnóstwo innych zbędnych rzeczy, które po świętach i tak wylądują w koszu. Podobnie postępował ojciec Francoisa Gautiera, który nie umiał oszczędzać, kupował mnóstwo sprzętów, kiczowatych pojemników (ach te plastikowe, otwierane jabłuszka, pamiętam je, ale nie wiem, czy były w domu, czy kojarzę je z zagranicznych katalogów?). Dlatego matka nosząca Francoisa w łonie, prosiła syna, by ten nie wdał się w ojca. Scena otwierająca film jest cudownie nostalgiczna, utrzymana w jasnej, słonecznej estetyce zdjęć z lat 70-80, gdzie czerwone jabłka wybijały się na tle beżów i żółtej kalki. Emocje, jakie wzbudzała ta scena, były równe tym towarzyszącym przy początku seansu Zjednoczonych stanów miłościZ mojej recenzji filmu Wasilewskiego dowiedzieliście się, że po tej scenie mój zachwyt filmem zniknął. Czy w przypadku Dusigrosza było podobnie?

Odnoszę wrażenie, że wszystkie najlepsze momenty filmu wpakowano do trailera. No prawie, bo najlepsze są te podczas występów scenicznych, z odegraniem Czterech pór roku Vivaldiego na czele. Taki zabieg twórców nie powinien mnie dziwić, bo wiadomo, że w materiałach promocyjnych zamieszcza się to, co zachęci widza do wizyty w kinie. Mimo wszystko miałam nieco inne wyobrażenie o filmie i mając w pamięci naprawdę udane francuskie komedie, jak chociażby Za jakie grzechy, dobry Boże? czy Zupełnie Nowy Testament, Dusigrosz wypada średnio. Humor wokół przywary głównego bohatera, jaką jest skąpstwo, wyczerpał się już przy trailerze. Filmowa historia zostaje wzbogacona, wbrew pozorom nie dzięki wątkowi romantycznemu, bo ten szczerze mówiąc, nie jest ani romantyczny, ani szczególnie rozbudowany. Rozbudowanie narracji wokół skąpstwa Francois, zawdzięczamy niespodziewanie pojawiającej się jego córki Laury, o której istnieniu ojciec nawet nie widział. Laura przybywa pod pretekstem odbywania wolontariatu w pobliskim szpitalu i potrzeby noclegu. Jak później się dowiadujemy, to doskonała okazja by poznać w końcu ojca, którym dziewczyna wszędzie się chwaliła, bo to taki hojny człowiek, żyje skromnie, by wszystkie oszczędności… oddać na meksykańskie sieroty. Ten wyimaginowany portret ojca, wzbudza zdziwienie zarówno u sąsiadów i kolegów z pracy, jak i u samego Francois.

Muszę ten film pochwalić za niekonwencjonalne zakończenie. Bo to nie jest historia o cudownej przemianie człowieka pod wpływem uczuć. To opowieść o mężczyźnie, który mimo tej uciążliwej przywary próbuje się otworzyć na dzielenie życia z innymi ludźmi. Od pewnych rzeczy nadanym nam od urodzenia nie jest łatwo uciec. Dlatego w tym filmie chodzi o szukanie zgody z samym sobą, wtedy można otworzyć się na innych, którzy zaakceptują nas i nasze wady.

Ocena: 6/10

Za zaproszenie dziękuję.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *