Czytać o jedzeniu lubiłam zawsze. Zawsze podczas takiej lektury ślinianki pracowały intensywniej, aż w końcu robiłam się głodna, przerywałam czytanie i podążałam do kuchni za przygotowaniem posiłku będącego najbliższy opisywanemu smakowi. Bardzo cenię, kiedy w reportażach czy powieściach pojawiają się przepisy. Choć przyznam się szczerze, że z takiego skorzystałam tylko raz. Kiedy zaproponowałam ŚBK-om stworzenie tematycznego postu o potrawie przygotowanej na bazie przepisu z książki niekucharskiej.
Bogusław Deptuła nie tylko czyta o jedzeniu, ale przede wszystkim pisze. To jest dopiero satysfakcjonująca przyjemność. Z sentymentem powracam do mojej pierwszej pracy zaliczeniowej na studiach, w której pisałam o przyrządzaniu pierogów w XVII wieku. Grzebanie w staropolskich książkach kucharskich i szukanie nowszych wzmianek na interesujący mnie temat zaliczam do jednych z ciekawszych prac badawczych, jakie miałam możliwość czynić. I mam nadzieję tę przyjemność kontynuować podczas pisania pracy magisterskiej.
Ale przejdźmy w końcu do zasadniczego tematu tego postu. Po kilku podchodach w składzie taniej książki dokonałam fantastycznego wyboru, czyli zakupu zbioru felietonów literacko-kulinarnych Bogusława Deptuły. Były one publikowane na łamach Dwutygodnika.com, w czasach kiedy jeszcze nie wiedziałam o istnieniu tego czasopisma, a tym bardziej nie byłam jego stałą czytelniczką (dobrze, prawdę mówiąc, jestem nią od miesiąca…). W każdym razie widzę, że sporo mnie ominęło… No nie, kupiłam książkę ze zbiorem, to właśnie mnie nie ominęło. Ale niewiele brakowało…
Bo wiedzcie, że jest to fenomenalna książka. Nie tylko pięknie wydana (choć wydawcy powinno się ostro oberwać za to, że jest klejona i od trzymania książki bolą palce, a przecież te przepisy zachęcają do tego, by książkę móc swobodnie otworzyć i otwartą położyć bez lęku, że zaraz się zamknie), ale też finezyjnie skomponowana. Bogusław Deptuła postanowił z swoich felietonów ułożyć kilka intrygująco brzmiący menu, np. menu biograficzne, poetyckie, absurdalne czy erotyczne. Każde z nich składa się z przystawki, dania głównego i deseru, czyli z trzech apetycznych, pasjonująco napisanych esejów.
Autorowi zazdroszczę nie tylko lekkiego pióra, ale też pomysłowości na dania, które smakiem, formułą czy wyglądem mają jak najbardziej oddawać potrawę spożywaną przez głównego bohatera felietonu. Większość z tych przepisów jest naprawdę prosta w wykonaniu i nie wymaga jakichś wyszukanych składników.
Apetyt rośnie w miarę czytania. A ile nowych tytułów pojawiło się na liście must read… Gdyż Deptuła nie tylko zachęca do zakosztowania nieznanych potraw, ale też do zasmakowania się w mniej znanej i nieoczywistej literaturze….
Czytajcie i jedzcie z tego wszyscy!
coś musi być w tym że książka jest klejona i rozkłada się niewygodnie. Bo albo czytasz albo gotujesz. A może palce muszą się wprawić do czytania i potem gotowanie to już czysta przyjemność. Zawsze możesz ją rozkleić i włożyć w segregator. ale fajnie gdyby wydawca pomyślał o czytelniku i wydał ją w wygodniejszym formie.
A ciekawe co trafiło do przegródki must read?
M.in. postmodernistyczne dzieło „Papugi Flauberta” oraz kulinarny Houellebecq, czyli „Mapa i terytorium”. I parę innych, ale to już nie pamiętam 😉
To rzeczywiście apetyczny kąsek. Ciekawe, że można było połączyć te dwie, różne rzeczy – książki i smaczne dania. 🙂
Nic tylko palce lizać przy obracaniu stron 😀
Kasiu, a czytałaś może „Zupa Franza Kafki. Historia literatury światowej w 14 przepisach”? Jeśli tak, podziel się opinią 🙂
Nie, nie znam tej książki. Już zamówiłam z Jagiellonki i sprawdzę 🙂