Autor: Izabela Sowa
Niewiem, czy Wam będzie to się podobać czy nie, ale najbliższe recenzje będą dotyczyć tylko takich banalnych książek z cyklu „Literatura na obcasach”. Dlatego, że ciężkie przeżycia ostatniego czas utrudniają mi trzeźwe myślenie do książek ambitnych. W sumie to nie jest tak tragicznie, gorsze są harlequiny. Cóż, uważam, że od czasu do czasu każda dziewczyna, kobieta powinna sobie coś lekkiego przeczytać. Coś co przynajmniej częściowo dotyczy jej życia, podobne problemy itp. „Smak świeżych malin” jest jedną częścią z „owocowej trylogii”. Trudno mi określić, który to jest tom, ale myślę, że nie ma to znaczenia. Wspólną cechą jest owocowe nazwisko, imię (apetyczne!) głównej postaci. Porównując ją do młodzieżowych powieści. To nastolatki mogą się bardzo rozczarować, jeśli myślą, że ich obecne problemy z szkołą i miłością skończą się wraz wkroczeniem w dorosłość. Taka jest prawda. Oczywiście wszystko zależy od losu i od tego jakie mają podejście do spraw. Autorka całkiem nieźle obrazuje życie dwudziestoparoletniej kobiety po studiach, szukającej tego Jedynego. Polecam, dla rozluźnienia.
Opis:
Smak świeżych malin to jeden z tomów zamierzonej „owocowej trylogii” Izabeli Sowy, przedstawiającej życie nastolatek, dwudziestolatek i trzydziestolatek w tym pięknym kraju Europy Środkowej, dającym tyle możliwości atrakcyjnym syrenom, obdarzonym przez Naturę i doświadczenie gumowym kręgosłupem, skórą nosorożca oraz łokciami z hartowanej stali. Jak sama mówi o głównej bohaterce: Malina nie jest kolejną rodzimą podróbką Bridget Jones czy Ally McBeal, tak jak „Pomysłowy Dobromir” nie jest polską wersją animowaną „Mc Gyvera”, Jakub Burski – słowiańską doktor Queen, a Smok Wawelski – krakowską MechaGodzillą. Malina to po prostu malina, a nie polska odmiana owocu kiwi.

Cóż, zdecydowanie nie dla mnie; obawiam się, że wszystkie nowe recenzje będę musiał tak komentować…
Intrygujący tytuł, ale i tak nie przeczytam 😛 U mnie nowa notka i sonda na książkę miesiąca. Zapraszam [recenzje-ksiazkowe]