Reżyseria: Steven Spielberg
Viktor Navorski jest turystą ze Wschodniej Europy, który przylatuje do Nowego Jorku. A przynajmniej tak chciał, gdyż w czasie jego lotu, w jego kraju wybucha wojna. Jego paszport nie zostaje uznany i ma zakaz wstępu na teren USA. W związku z tym musi przeczekać w terminalu do czasu, kiedy wojna się skończy. W tym miejscu, gdzie można robić tylko zakupy, tworzy swój dom i poznaje miniatury świat, w którym panuje absurd, hojność, ambicję i rozrywkę, a przy odrobinie szczęścia można przeżyć romans.
O filmie było dość głośno, głównie z powodu gry Toma Hanksa. W sumie nie dziwię się, że są osoby, które nie przepadają za nim, bo po jego rolach w Forrest Gump, Skarbonka czy właśnie Terminal, można go uznać, za człowieka obłąkanego, na równi z Rowanem Atkinsonem. Moja sympatia do niego, zrodziła się wraz z rolą genialnego profesora Langdona. Wcześniejszych jego ról wówczas jeszcze nie znałam. Film zdobył sławę dzięki reżyserii znakomitego Spielberga, mającego na swoim koncie wiele docenianych i nagradzanych filmów.
Terminal jest odzwierciedleniem świata, w którym panuje totalitaryzm. Widzę w nim niezwykłe podobieństwo do świata przedstawionego w 1984, książce Orwella. Tylko, że Terminal jest taką wspólczesną wersją. Wszędzie kamery i kontrola ludzi nie mogących wyjść na zewnątrz. Wielkim Bratem tu jest Frank Dixon. Wiele ludzi uznaje ten świat za normalne życie, tylko Victor dostrzega w nim dziwne zasady, ale potrafi się do nich dostować, znaleźć sposób na przetrwanie. Dzięki czemu w końcowym efekcie zwycięża. Myślę, że nie bez powodu Victor pochodził z Europy Wschodniej. To nie jest zwykła zbieżność okoliczność, to ma głębszy zamysł.
Oczywiście tym porównaniem nie wykluczam plakatowego hasła „Życie jest czekaniem”, które film również odzwierciedla, ale to motto jest zbyt banalnym przesłaniem obrazu. Komedia może nie romantyczna, choć do takich się ją zalicza, ale zabawna. Warto obejrzeć.
Ocena: 7/10