Paul Auster to nazwisko, które nie trzeba przedstawiać. Pisarz ten jest znany przede wszystkim z Trylogii nowojorskiej, zaliczany do grona postmodernistów. W ciągu ostatnich lat pracował nad jedną monumentalną powieścią, która była w zeszłym roku nominowana do The Man Booker Prize, a w tym roku miała swoją premierę w Polsce. 4 3 2 1 to było moje pierwsze spotkanie z tym twórcą, dosyć długie, bo książka liczy przeszło 800 stron… i cztery przeplatające się ze sobą historie tego samego bohatera. Stanowiło to dla mnie nie lada wyzwanie, które postanowiłam w pewnym momencie sobie uprościć, czytając każdą z historii osobno, co zrobiłam może nie do końca w słusznej kolejności, kiedy to czwarta historia, podkreślająca metametaliteracki charakter czytanej powieści, była drugą przeze mnie skończoną opowieścią.
Nie wiem, z jakich przyczyn ta monumentalna powieść rozczarowała wielu czytelników, bo nierzadko spotykałam się z opinią, że im dalej, tym gorzej. Rozumiem, że 4 3 2 1 swoim rozmiarem (i rozmachem) może męczyć czytelnika, zwłaszcza jeśli czyta się wszystkie cztery historie po bożemu, czyli nie przeskakując stron, i próbuje się odnaleźć w sytuacji rodzinnej bohatera. Nie jest to na pewno łatwe, ilość szczegółów z każdego okresu życia antagonisty może być przytłaczająca, choć ja właśnie w tych detalach dostrzegłam urok powieści, którym jest oddanie klimatu Ameryki lat 60. ubiegłego wieku. Z pieczołowitością zaznaczałam wszystkie fragmenty, w których narrator wymieniał tytuły czytane i oglądane przez postaci. Jeden z filmów Hitchcocka Człowiek, który wiedział za dużo nawet obejrzałam podczas przerwy w lekturze, aby jeszcze silniej wczuć się w atmosferę w tamtej epoki. Nie wiem, skąd to się bierze, ale uwielbiam książki, w których akcja rozgrywa się w tych czasach, niemal sama informacja o tym na okładce sprawia, że książkę biorę w ciemno. Może dlatego, że to szczytowy okres postmodernizmu? I w związku z tym oczekuję, że jego przejawy będą widoczne nie tylko w fabule, ale i w konstrukcji książki, co zresztą ma miejsce w powieści Austera?
4 3 2 1 jest z jednej strony metametaliterackim eksperymentem, podwójne meta wynika z tego, że nie tylko Ferguson jest bohaterem parającym się pisaniem, ale też podaje się za autora całej książki, którą trzymamy w ręce. To nie jedyna cecha protagonisty, która pozwala dopatrywać w nim alter ego Austera. Oboje żywią też szczególne uczucia do Nowego Jorku, co w przypadku Fergusona determinuje decyzję o miejscu studiowania.
Z innej strony 4 3 2 1 to monumentalna opowieść o Ameryce w połowie XX wieku, przedstawiona z czterech perspektyw, mimo jednego bohatera. To nostalgiczne przywoływanie wybitnych dzieł literackich, filmowych i muzycznych, ważnych wydarzeń sportowych oraz obrazowanie niespokojnej sytuacji polityczno-społecznej, której punktami stycznymi są wojna w Wietnamie (która młodzieńców mobilizowała do podjęcia wszelkich możliwych środków pozwalających uniknąć poboru do wojska) oraz mniejsze, ale nawet bardziej odczuwalne dla Amerykanów, konflikty na tle rasizmu mające podkreślić, że epoka oddziaływania słów Martina Luthera Kinga już dawno przeminęła.
Mnie przez swoją złożoność, atmosferę i detaliczność, a przede wszystkim postmodernistycznych charakter ujęła. Inne powieści na tle 4 3 2 1 wydają się nijakie i o niczym.