Czy gatunkiem można wybronić każdy nawet najbardziej rażący przekaz? Czy tematem komedii może być wszystko, bo konwencje gatunkowe wymuszają odbiór z przymrużeniem oka? Kiedy można uznać, że komedia krytykuje niewłaściwe zachowania? To są pytania, jakie nasuwają mi się po rozmowach z kilkoma osobami, z którymi podzieliłam się z moim problemem w ocenie Momo.
Bo Momo to komedia, która rzeczywiście bawi, niektóre dialogi są zabawne, choć nie jest to wygórowany humor. I to, że czasami się roześmiałam, jakby wbrew sobie, budzi moje wyrzuty sumienia. Dlaczego? Otóż film opowiada o tym, jak w życiu pewnego starszego małżeństwa pojawia się głuchy młodzieniec, który twierdzi, że jest ich synem. Jego niepełnosprawność łatwo rozpoznać, dzięki zniekształceniom językowym, co z kolei powoduje u „rodziców” problem ze zrozumieniem jego mowy. Swoją drugą dobrze tu zilustrowano puryzm językowy Francuzów, choć wątpię, czy był to zabieg świadomy. Kiedy częściowo Andre i Laurence oswoili się z nową sytuacją (tj. Laurence odkryła w sobie pokłady niezrealizowanego macierzyństwa, a Andre w trosce o zdrowie ukochanej próbuje grać w jej grę), nowy syn pojawia się z narzeczoną Sarah, która okazuje się niewidoma.
Komedia oparta na wyśmiewaniu niezrozumiałej mowy głuchego oraz próbach sprawdzenia, czy rzeczywiście ta dysfunkcja u Patricka występuje, a także na specyfice zachowań niewidomej – nie jest niewinna. Nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku zachowanie Andre, który przejawia wyjątkową awersję do niepełnosprawnych osób, jest krytykowane (choć bardzo delikatnie) i sytuacja zmusza bohatera do zmiany swojej postawy – wciąż budzi to moje opory. Bo inny odbiór byłby, gdyby humor wynikał z dystansu do siebie osób z dysfunkcjami, jak to miało miejsce w bardzo uroczej komedii Rozumiemy się bez słów. Nie byłoby tu wykluczenia, podziału na „normalnych” i niepełnosprawnych, jak to się dzieje w Momo. Wykorzystywanie faktu głębokiego niedosłuchu syna, to nazywania go debilem, które łatwo przekształcić w motyla, gdyby jednak usłyszał – jest po prostu żenujące. W Momo niepełnosprawni bohaterowie próbują zrozumieć, co jest źródłem humoru oraz takich, a nie innych zachowań osób zdrowych, mogących odbierać świat wszystkimi zmysłami. Nie uzyskują pełnej czy też prawdziwej odpowiedzi na swoje pytania (bo nie jest to, co chcieliby poznać), czym zostają wykluczeni ze środowiska pełnosprawnych. I w tym tkwi największy problem tego filmu. Tu się śmieje z wykluczonych (czego ci nie są świadomi), a nie z siebie nawzajem. Dlatego tutaj fakt, że komedia bawi, nie świadczy dobrze ani o filmie, ani o nas-odbiorcach.
A o tym, że da się z „danych wrażliwych” zrobić udaną i ze smakiem komedię, niech świadczą filmy Philippe de Chauveron: Za jakie grzechy, dobry Boże? i Czym chata bogata!
Ocena: 4/10