W Singapurze, podobnie jak w wielu innych krajach, wciąż wykonuje się kary śmierci. Choć ostatnio coraz częściej przestępców skazuje się na dożywocie, nie zrezygnowano z najwyższego wymiaru kary. Jest to kontrowersyjny problem społeczny, z którym postanowił się zmierzyć młody reżyser Junfeng Boo w swoim trzecim filmie.
Tytułowy praktykant Aiman, który właśnie zaczyna pracę jako strażnik w więzieniu, okazuje się idealną kreacją, aby pokazać złożoność problemu kary śmierci. Otóż na drugi plan w tym filmie schodzą kwestie poruszane przy tym temacie najczęściej, czyli pytania natury moralnej; czy skazaniec zasłużył na tak surową karę, czy sąd słusznie orzekł winę, bo wiemy, że i tu dochodzi do pomyłek. Boo bardziej interesuje perspektywa egzekutora i rodziny skazańca – obie perspektywy ostatecznie łączy główny bohater filmu. Ojciec Aimana został powieszony za morderstwo, co nie tylko odcisnęło piętno na psychice członków rodziny, ale także naznaczyło ich społecznie. Siostra Aimana rozważa wręcz emigrację z kraju, wyraża również niezadowolenie z nowej pracy brata. Z kolei główny bohater stara się nie przyznawać do faktów z przeszłości, słusznie pytając, dlaczego on ma ponosić konsekwencje zachowania swojego ojca? Z drugiej strony ukrycie tego rodzinnego powiązania w przypadku pracy w sektorze zaufania publicznego może, jeśli prawda zostanie ujawniona, doprowadzić do procesu sądowego i dyscyplinarnego zwolnienia. To dlatego Aiman zupełnie inaczej postrzega skazańców i egzekucje oraz kata, który powiesił jego ojca.
Drugim, chyba najmniej poruszanym problemem w dyskusjach wokół kary śmierci jest rola kata. Kaci w przeciwieństwie do przestępców i ich rodzin nie mają twarzy, często są anonimowi. O prawdziwym charakterze ich pracy nie wiedzą nawet ich najbliżsi, bo nie zyskaliby akceptacji. Małżeństwo Rahima, filmowego kata rozpadło się po czterech latach, kiedy żona dowiedziała się, kim naprawdę jest jej mąż. W rozmowach o etyce kary śmierci brakuje refleksji o tym, co czuje człowiek, którego zakres zawodowych obowiązków obejmuje wykonywanie egzekucji. Ktoś przecież je wykonuje, ktoś musi się zmierzyć ze świadomością, że jego ręka operująca wajchą w jednej sekundzie odbiera komuś życie. Bez względu na to, jak wielkim zbrodniarzem był skazaniec, i bez względu na to, jak bardzo „humanitarna” okaże się egzekucja – jest to doświadczenie, które nawet po kilkudziesięciu latach praktyki oddziałuje. Można rozterki moralne uciszyć na wiele lat jak Rahim, traktować wykonywanie egzekucji jak zwykły obowiązek, przekonać się, że wyrok sędziego jest sprawiedliwy i niepodważalny, pracować nad coraz lepszymi technikami. Jednak następujące po rozmowie Rahima z Aimanem wydarzenia pokazują, że człowiek, który nie jest psychopatą, nie potrafi względem tego powtarzalnego procederu zobojętnieć, wystarczy poruszyć odpowiednią strunę emocji, by doświadczony kat psychicznie rozsypał się jak domek z kart.
Trudno w Praktykancie dostrzec szczególne walory artystyczne, które wyróżniałoby ten film na tle innych dramatów społecznych – singapurskie kino mimo komfortowych warunków finansowych nie chce się rozwijać. Warto jednak Praktykanta docenić za psychologiczne sportretowanie zróżnicowanych podmiotów biorących udział w egzekucji oraz za umiejętne operowanie obrazem, który jest nacechowany emocjonalnie. Obyło się przy tym bez ekspozycji brutalnych i drastycznych scen, inaczej niż np. w Zielonej mili, której końcowe sceny prześladują mnie nadal, wiele lat po seansie i wolałabym je „odzobaczyć”. Mimo że akcja rozgrywa się w Singapurze, obraz Boo jest uniwersalny i można go odczytać jako jeszcze jeden ważny głos w debacie na temat potrzeby praktykowania wyroków śmierci.
Ocena: 7/10
Tekst ukazał się w „Ińskie Point” nr 5/2018