Couchsurfing w Rosji. W poszukiwaniu rosyjskiej duszy – Stephan Orth

Po lekturze reportażu podróżniczego Couchsurfing w Iranie nie tylko dowiedziałam się, jak w praktyce wygląda podróżowanie metodą couchsurfingu, ale też poznałam znakomitego dziennikarza, który z lekkim piórem i humorem potrafi opisywać swoje doświadczenia z obcymi kulturami. Dlatego też wyczekiwałam grudniowej premiery kolejnej couchsurfingowej książki Stephana Ortha Couchsurfing w Rosji.

Rosja wydaje się nam krajem bliższym i bardziej znanym niż Iran, jednak poznawanie tego państwa z perspektywy Niemca, który ma zupełnie inne kryteria „normalności” niż my, było ciekawym doświadczeniem. Choćby dlatego, że autor wyławiał egzotykę w takich działaniach społecznych, które mają się dobrze również u nas. No cóż, jest to przejaw wspólnych doświadczeń komunizmu. Swoją drogą jestem ciekawa, jakby Orth opisał Polskę.

Tymczasem Stephan Orth rozpoczyna podróż po największym państwie na świecie od wizyty w jego stolicy. Po czym odwiedza coraz mniej znane wioski, zahacza też o Syberię, poznając tamtejsze ruchy religijne – w sumie przejechał ok. 9 tysięcy kilometrów samochodem, pociągiem i krajowymi liniami lotniczymi, do których zmienił nastawienie. Relacja z podróży stanowiąca próbę opisu mentalności Rosjan – bo taki też cel krył się w tej wyprawie – jest także wzbogacona informacjami od strony organizacyjnej, czyli zdradza kulisy couchsurfingu, np. jak wybierał swojego gospodarza i jakie on ma podejście do życia itp. Autor przekonuje, że mimo specyficznych profilów także Rosjanie są otwarci na przyjmowanie gości z całego świata i zapewnią im miejsca do spania, a czasem także poczęstują piekielną kawą (tu zdradzę, że jest to czarna kawa z wszystkimi korzennymi przyprawami znanymi z mieszanki do piernika i chili… pożar w gębie murowany!). Jak już poruszyłam aspekty kulinarne pozwolę zdradzić, o co chodzi z tymi naleśnikami, o których wspomina okładka, a ja dzięki niej uznałam, że ten motyw łączy książkę Ortha z Kwiatem wiśni i czerwoną fasolą. Otóż naleśnik po rosyjsku brzmi blin, a blin to najpopularniejsze przekleństwo Rosjan (odpowiednik naszej cholery). Czy Rosjanie rzucający mięsem… tfu, naleśnikami nadal wydają się tacy groźni?

Couchsurfing w Rosji jest ciekawą lekturą dostarczającą sporej wiedzy kulturowo-społeczno-politycznej o naszych wschodnich sąsiadach, jednak moje entuzjastyczne nastawienie do niej opadło po kilkunastu stronach. Choć nadal autorowi nie można zarzucić humorystycznego i spontanicznego podejścia do opisywania swoich przygód, odniosłam wrażenie, że ta książka jest znacznie mniej zabawna niż reportaż o Iranie. Nie jest napisana z taką lekkością. Pojawiło się zdecydowanie mniej anegdot couchsurfingowych, które w poprzednim reportażu stanowiły główne źródło humoru i sprawiały, że sposób podróżowania był tematem nadrzędnym nad kulturą zwiedzanego kraju. Nie wiem, czy wynika to z tego, że rosyjscy couchsurferzy nie zapewnili autorowi tylu ciekawych doświadczeń co Irańczycy, czy właśnie ze zmiany hierarchii, tu chęć opisania Rosji była prymarna nad zdawaniem relacji z metody podróżowania – być może też dlatego, że ona została wnikliwie opisana w poprzedniej książce. Bez względu na przyczyny tego stanu rzeczy muszę przyznać, że Couchsurfing w Rosji nie był tak wciągającą i przyjemną lekturą jak poprzedni tytuł, o ile czytając o Iranie nie mogłam się oderwać od książki, o tyle tu chętnie w międzyczasie sięgałam po coś innego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *