Między nostalgią i nieporozumieniem (7 uczuć, reż. Marek Koterski)

Postaci Adasia Miauczyńskiego nie trzeba przedstawiać. Po Dniu świra ulubionym filmie Polaków, którzy cytatami z niego sypią jak asami z rękawa – Wszyscy jesteśmy Chrystusami oraz Baby są jakieś inne, przyszła kolej na 7 uczuć. Ze wszystkich wymienionych tytułów ten ostatni zapowiadał się najbardziej obiecująco, gdyż pomysł obsadzenia w roli uczniów podstawówki dorosłych aktorów wydał się nie tylko oryginalny, ale i mający ogromny potencjał na konfrontację świata dorosłych z własnym dzieciństwem. Do tego znamienita obsada: Marcin Dorociński, Gabriela Muskała, Maja Ostaszewska, Robert Więckiewicz, Katarzyna Figura, Andrzej Chyra – by wymienić tylko niektórych.

Ramy fabularne wyznacza rozmowa Adasia Miauczyńskiego (tym razem grany przez syna twórcy tej postaci – Michała Koterskiego, który od lat marzył o tej roli) z terapeutą o tytułowych uczuciach. A gdzie szukać źródła problemów z nazywaniem emocji, jeśli nie w głębokim dzieciństwie? Tak więc bohater opowiada o swoich wczesnych latach, o relacjach z rodzicami i innymi dorosłymi, a także z bratem, który jako starszy wprowadzał Adasia w dorosłe sekrety. Już w pierwszych scenach widzimy, że te relacje nie są do końca prawidłowe, co dodatkowo zostaje przerysowane przez odgrywanie dziecięcych postaci przez dorosłych. Nigdy nie dojrzeli, bo nie mieli ku temu sprzyjających warunków. Gdy przenosimy się w czasy szkolne, niemożność nawiązania dialogu z dorosłymi – tu już do wychowawców dochodzą nauczyciele – się pogłębia. Nauczyciele zadają pytania, oczekując konkretnych odpowiedzi, każde odejście od wytyczonego schematu jest karane obniżeniem oceny czy skierowaniem do dyrektora. Nawet wychowawczyni, która zdawała się mieć najlepszy kontakt z uczniami i żywić zainteresowanie ich planami na przyszłość, w pewnym momencie wychodzi z siebie, gdy główny bohater przyznaje, że chce zostać Aldkiem – chłopcem, który regularnie wagaruje, dowcipkuje, nie przykłada się do nauki. Dzieci są skazane na realizowanie wyobrażeń narzuconych im przez świat dorosłych, np. przynoszenie samych piątek. Presja w pewnym momencie jest tak duża, że uczniowie postanawiają odebrać sobie życie, bo czują, że nie są w stanie sprostać wymaganiom.

7 uczuć ma szansę wkupić się w łaski widzów z powodu nostalgii, jaka mimo dramatycznego charakteru filmu mu towarzyszy. Oferuje im powrót w czasy szkolne, które, choć były określone nauczycielskim reżimem, przez co nie można tego okresu nazwać beztroskim, przypominają dawne przyjaźnie, zabawy i docinki z kolegami i koleżankami, tę klasową zażyłość dziś już raczej niespotykaną. Wreszcie do nostalgii odwołuje się także wizualna strona: surowy wygląd klas z nijakimi barwami na ścianach, ławki z dziurą na atrament, identyczne szkolne fartuszki, pod którymi noszono krótkie spodenki czy spódniczki oraz podkolanówki, tornistry i worki ze strojem na w-f. Niemal gombrowiczowskie sceny szkolne, w którym dorosłe gęby zostają upupione przez kolejnych nauczycieli, wydają się najlepsze w całym filmie. Te nietypowe role odkrywają potencjał aktorski u osób, po których tego byśmy się nie spodziewali – mam tu na myśli przede wszystkim Tomasza Karolaka, który zrzucił swoją standardową maskę. Wszystkie postacie mają wyrazisty charakter, kryjący indywidualny życiorys. To tworzy ciekawe widowisko, które byłoby znośniejsze w odbiorze, gdyby nie żenująca kreacja Miauczyńskiego-Koterskiego. Trudno ocenić, czy bardziej budzi żałość, irytację czy współczucie, bez wątpienia jednak za cały dyskomfort widza odpowiada postać Adasia.

Naprawdę duży potencjał filmu pokazującego zagubienie dzieci w świecie dorosłych, którzy nie chcą z nimi rozmawiać, chociażby ich wysłuchać – co może doprowadzi do refleksji obecnych rodziców – został stracony przez humor. Choć miejscami rzeczywiście żarty są trafione i zabawne, dominują te niesmaczne i nawet wręcz niemoralne – wciąż nie rozumiem, kto może widzieć coś śmiesznego w scenach znęcania się nad psami i późniejszego ich zabijania. Podobnie ani trochę zabawna nie była karykatura marudzącego maminsynka (szczyt żenady), żadnego uroku nie miała też zabawa w lekarza z gołymi, puszczającymi bąki pośladkami (należącymi do Marceli Leszczak, żony Michała Koterskiego). I przyznaję, że obserwując reakcje publiczności na różnych pokazach tego filmu, jestem głęboko zaniepokojona, w jakim kierunku idzie nasze narodowe poczucie humoru.

Ocena: 6/10

Tekst pojawił się w „Ińskie Point” nr 6/2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *