Szwajcaria czyli jak przeżyć między krowami a bankami – Joanna Lampka

Recenzję miałam zacząć przekonywaniem, że książka Joanny Lampki z pewnością większość z Was rozbawi, przyjmiecie jest anegdotyczno-humorystyczny styl pisania za atut tej książki i idealną lekką, przyjemną lekturą, przy okazji której co nieco dowiecie się o niezbyt odległym wielojęzycznym państwie, jakim jest Szwajcaria. Od pierwszych rozdziałów wiedziałam, że nie jestem docelową odbiorczynią, bo humor, który wychodzi z siebie, i wręcz woła, rozśmieszam cię, rozśmieszam cię, więc się zaśmiej lub chociaż uśmiechnij – mnie irytuje, a nie bawi. Preferuję bardziej dyskretny, wymagający „załapania”, a może nawet pewnych kompetencji, by go zrozumieć. Niestety, wiele zabawnych książek (fikcyjnych i faktu) śmieszy mnie tak, jak sceny w slapstickowych komediach, w których w tle rozlega się śmiech. Ale zostawmy już ten humor, bo jak się okazuje, ta niedogodność (którą odczuje tylko część czytelników) jest drobiazgiem.

Jaka jest skala problemu z tą pozycją, niech poświadczy fakt, że gdy ją dostałam i przejrzałam piękne, kolorowe, wzbogacone licznym zdjęciami wydanie – pomyślałam: to będzie lektura na jeden dwa wieczory, treści tyle co zdjęć, lekki język… W rzeczywistości trawiłam ją przez tydzień, ciągnąc do końca tylko dlatego, że chciałam przynajmniej trochę dowiedzieć się o Szwajcarii (która przy odrobinie innym losie mogła być moją ojczyzną). Wbrew tytułowi książki dowiedzieć się tutaj czegoś o Szwajcarii jest nie lada sztuką, bo nieliczne, naprawdę nieliczne fakty dotyczące tego kraju trzeba wyłuskać z zalewu autobiograficznych wątków, anegdot, historii rodziny, związku itd. Szwajcaria czyli jak przeżyć między krowami a bankami jest przede wszystkim książką o Joannie Lampce, jej Steve’u, rodzicach, sąsiadach, przyjaciółkach, lekarzach przypominających gwiazdy Hollywood itd. Mniej więcej połowę tej obsady stanowią Szwajcarzy. A sam kraj stanowi zaledwie tło dla licznych (docelowo zabawnych) historyjek. Pomyślałam, że ktoś tu zapomniał, że książka o Szwajcarii ma innych odbiorców niż odwiedzający bloga, którzy autorkę już dobrze znają, śledzą od lat, o kraju dowiedzieli się już sporo i chętnie poznają osobiste perypetie blogerki. Wpisy na blogu dopuszczają taką krótką, anegdotyczną formę – i dlatego wydawanie ich w formie papierowej rzadko kiedy kończy się czymś dobrym. Jakie było moje zdziwienie, gdy pod koniec lektury dowiedziałam się, że ta książka została napisana jako odrębna całość. Jej ostatnie rozdziały są poświęcone pisarskiemu impulsowi autorki, stąd poznajemy częściowo okoliczności powstania tej publikacji. Z bloga blabliblu.pl dowiedziałam się, że książka jest swoistym podsumowaniem ponad 7 lat na emigracji – a więc stąd jej osobisty charakter. Szkoda jednak, że opis książki o tym nie wspomina, bo czytelnicy o podobnych do moich oczekiwaniach również się rozczarują. Bo kogo (poza może fankami autorki) obchodzą doświadczenia autorki na SORze, z których nie wynika nic, ani wiedza o szwajcarskiej służbie zdrowia, ani nawet tytułowy wyrostek, a są jedynie zapisem wyglądu zespołu medycznego i autorskimi porównaniami do gwiazd filmowych?!

Moje obiekcje dotyczą także sposobu pisania o Szwajcarii i Szwajcarach, przy którym moja antropologiczna wrażliwość gryzła zęby. Dominuje tu pisanie o dzielących Polaków i Szwajcarów różnicach, które w niedostateczny sposób zostają wyjaśnione, a wręcz podkreśla się je kolejną humorystyczną historyjką, mającą pokazać, że Oni są tacy, bo tak i co zrobisz, jak już tak mają. Wskutek czego odmienność Szwajcarów jawi się jako dziwna i egzotyczna, z czego warto (sic!) się pośmiać. Jeśli nie jesteśmy w stanie merytorycznie wyjaśnić jakieś (zaskakującej dla nas) społecznej postawy, to przynajmniej pisząc o niej starajmy się zachować neutralny ton. Z kolei gdy Lampka już decyduje się coś wyjaśnić, to zazwyczaj są to oczywistości, które objaśnień nie wymagają, jak np. ignorancja Szwajcarów dotycząca Polski. Czy ten fakt w ogóle powinien dziwić? Ile my wiemy na temat obcych narodów, ile z tego jest prawdą, a ile powielanym od pokoleń stereotypem, czy skojarzeniem związanym z szerszym geograficznym obszarem, w którym się znajdują? Przecież świadomi tej ignorancji sięgamy właśnie po takie książki, by poznać prawdę bliższą rzeczywistości. A tej z książki Lampki (która jak się przyznała w jednym rozdziale, lubi innych wkręcać stereotypowymi historiami o swoim – i nie tylko – kraju – więc dystans czytelnika do pisanych przez nią treści jest tu wskazany) za wiele nie poznamy. Szkoda, że takich interesujących rozdziałów, jak te o regularnych referendach, głosowaniu korespondencyjnym i w ogóle polityce, która najaktywniej działa na poziomie gmin – nie ma więcej (i nie mam tu na myśli politycznego tematu, bo tym ogólnie średnio się interesuję, ale tak się złożyło, że ten w tej książce był podjęty najciekawiej).

Napaliłam się jak szczerbaty na suchary, dostałam mocno irytującą lekturę – przynajmniej ładne zdjęcia są – nieśmieszną i, co gorsza, daleko odbiegająca od tytułowego tematu. Więc błagam, polećcie jakiś dobry reportaż o Szwajcarii!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *