Nie będę ukrywać, że do ruchów feministycznych mam dużo dystansu. Z jednej strony korzystam z dobrodziejstwa tego, co feminizm osiągnął, z drugiej zaś śledząc jego historię dostrzegam wspólny czynnik, który nie pozwala wywalczyć satysfakcjonującej wolności. On budzi mój sceptycyzm i jest związany z utopijnym myśleniem, że wszyscy jesteśmy równi. No nie. Nie jesteśmy i nigdy nie będziemy. Jesteśmy różni. Konsekwencją takiego myślenia paradoksalnie jest dyskryminacja. Najpierw była to dyskryminacja czarnoskórych kobiet, potem lesbijek, później kobiet, które spełniały się w roli matek i gospodyń domu, a kariera zawodowa nie była ich marzeniem (skutki tego widzimy chociażby w Brazylii czy Meksyku)… I tak dalej. Generalnie każdy ruch feministyczny walczy o prawa tej grupy kobiet, którą reprezentuje, a nigdy nie jest głosem wszystkich. To niemożliwe, póki będzie dominować przeświadczenie, że jesteśmy równi. Jesteśmy różne, mamy inne doświadczenia, a co za tym idzie potrzeby.
Caroline Criado Perez w Niewidzialnych kobietach pisze sporo o różnicach, wynikających z odmiennej biologii mężczyzn i kobiet – można stwierdzić, że więcej jest tu o płci biologicznej niż kulturowej. Te różnice, jak wskazuje, wyjaśniają, dlaczego w tym świecie kobiety nie czują się tak komfortowo i pewnie, jak mężczyźni. Ile dodatkowego stresu i energii, i przede wszystkim zdrowia poświęcają kobiety, bo nikt nie pomyślał o ich potrzebach, a właściwie o tym, że inaczej się przemieszczają, zagospodarowują czas (co wynika z kulturowego przypisania kobietom wykonywania bezpłatnej pracy opiekuńczej), mają inną anatomię, a w związku z tym inaczej się poruszają poszczególne partie ciała i inne mają zapewnioną lepszą amortyzację w razie uderzenia, inną przemianę materii, co wpływa na odczuwanie temperatury otoczenia, inne objawy chorób (wspólnych dla obu płci). Autorka podejmuje tak wiele aspektów z naszego codziennego życia, które mogłyby zostać inaczej zaprojektowane, gdyby uwzględniono obecność kobiet – że to pozwala śmiało wysunąć tezę, z której wychodzi: świat jest skrojony pod mężczyzn. Nie zawsze to wynika ze złej woli. Po prostu, póki jakaś kobieta nie zgłosi zarządowi, że potrzebne są miejsca parkingowe dla ciężarnych, bo drałowanie przez cały parking z każdym tygodniem jest coraz trudniejsze, stojący na szczeblu mężczyźni niemający podobnych doświadczeń samy nigdy by na to nie wpadli. Taki prostych do wprowadzenia rozwiązań ułatwiających życie kobietom jest sporo, a których brakowało, bo rządzący światem mężczyźni (wciąż we wszystkich parlamentach świata dominują) nie wiedzieli, że są takie potrzeby.
Trzeba podkreślić, że książka Perez nie jest nastawiona przeciwko mężczyznom, co się chwali. Jej główną tezą jest to, że jednym z głównych źródeł dyskryminacji kobiet stanowi luka informacyjna, brak danych uwzględniających charakter kobiecego ciała oraz kulturowego postrzegania kobiet (w rolach opiekunek dzieci i osób starszych oraz przedmiotowego traktowania ich ciała). Nie wszystkie niedogodności (eufemistycznie rzecz ujmując) można rozwiązać tak prosto jak wspomniany parking. Wiele z nich wymaga z innego sposobu badania (by uzyskać brakujące dane, trzeba do eksperymentów włączyć kobiety czy choćby żeńskie manekiny), a to niestety budzi opór, jest postrzegane jako rozdrabnianie problemu albo, jeśli rzecz tyczy się ewidentnie kobiet, jak np. endometrioza, ból menstruacyjny czy niedostateczne skurcze macicy podczas porodu, jako sprawy niepriorytetowe w stosunku do kolejnych badań nad setnym lekiem na choroby układu krwionośnego. To jest rzecz, która zadziwia mnie najbardziej, że firmy farmaceutyczne nie widzą intratnego interesu w wymyśleniu leku na ból menstruacyjny, z którym przez kilka dni w miesiącu zmaga się połowa świata w wieku reprodukcyjnym albo alternatywy dla oksytocyny, która działa tylko u połowy rodzących (a codziennie rodzi ok. 360 tysięcy kobiet). Alternatywy, która pomogłaby przyjść na świat kolejnym odbiorczyniom leku, kiedy im 20 lat później przyjdzie rodzić. Rozdział medyczny, chyba u każdego wzbudzi największe oburzenie, ale też uświadamia nam, że jako pacjentki musimy lekarza, który nie potrafiąc stawić innej diagnozy widzi tylko psychiczne źródła naszych objawów, uświadomić, że jesteśmy kobietami i przy większości chorób przejawiamy niepodręcznikowe objawy, opisane na podstawie, a jakże, badanych mężczyzn.
Szczególnie interesujące wydały mi się dywagacje na temat choroby lokomocyjnej, która jak wiadomo częściej dotyka płeć żeńską. Choć wiadomo, dlaczego chory w roli kierowcy nie doświadcza jej objawów, wciąż nie wiadomo, czemu głównymi ofiarami są kobiety. Tom Stroffregen po wielu latach znalazł badania, które pozwalają powiązać chorobę lokomocyjną z cyklem menstruacyjnym – w co jestem skłonna uwierzyć, biorąc pod uwagę, że raz nasilają się objawy, innym razem nie, i nie zawsze wina leży po stronie (tego samego) kierowcy. Bardziej intryguje mnie, jak w świetle tego postrzegać fakt, że najbardziej nasilone objawy mają (niemiesiączkujące) dziewczynki, a z wiekiem nierzadko wyrastają z choroby lub przechodzą ją łagodniej. Ale badań oczywiście na ten temat brakuje.
Niewidzialne kobiety uświadamiają przejawy dyskryminacji w takich aspektach, których nie jesteśmy świadome żyjąc w Polsce, gdzie np. dostęp do toalety jest relatywnie powszechny – i mimo dłuższych kolejek do damskiej niespecjalnie szukaliśmy źródła w ich projektowaniu. Przypomina, że oczywiste dla nas prawa przyznane kobietom, nie funkcjonują w każdym zakątku planety i jest jeszcze sporo do zrobienia. Racja, ale nie można odnieść wrażenia, że wrażliwość autorki na przejawy dyskryminacji jest tak duża, że niektóre przywoływane przez nią przykłady wydają się doszukiwaniem dziury w całym, skrojone pod główną tezę o męskiej konstrukcji świata. Są to przede wszystkim te rzeczy, które wynikają z różnicy rozmiaru ciała, co wcale nie wynika z różnicy płci, choć statystyki mówią, że średnia wzrostu dla kobiet jest kilkanaście centymetrów niższa od wzrostu przeciętnego mężczyzny, podobnie rzecz tyczy się rozstawu dłoni. W porządku, tylko statystycznie rzecz biorąc… nie jestem kobietą. Bo mam wzrost i rozstaw dłoni przeciętnego mężczyzny. Podobnie męscy przedstawiciele rasy żółtej według statystyk nie wpisują się w statystyczny model mężczyzny (to oczywiste, że reprezentantem jest biały mężczyzna).
Czy projektowanie produktów pod statystyki dla każdej płci, to dobry pomysł? Spójrzmy na modę, gdzie statystyki decydują o rozmiarówce. Wskutek czego nie raz spotkałam się z sytuacją, że kobieta musiała na dziale męskim szukać spodni, bo statystyczna kobieta nie ma tak długich nóg (mimo że są przecież one tak pożądane przez przeciwną płeć), albo butów, bo powyżej 41 rozmiaru tylko nieliczne obuwnicze mają na stanie. Nie wspomnę o statycznej rozmiarówce biustonoszy, wskutek których kobiety z dużymi atrybutami nie mogą kupić taniego stanika w hipermarkecie (nawet źle dopasowanego), a także mają problem z dopasowaniem sukienki, które na poziomie klatki piersiowej dają niewiele więcej miejsca niż w talii (najwyraźniej duży biust=duży brzuch). I mogłabym jeszcze wymienić kobiety ogólnie duże, których rozmiarówka do XL w ogóle nie uwzględnia (z drugiej strony, jeśli większość ubrań jest szyta w Chinach czy Bangladeszu – problem z rozmiarówką niespecjalnie mnie dziwi).
Przykład spoza mody? To projektowanie siedzeń pod wzrost przeciętnego pasażera. Prawdopodobnie jest tak, że u kobiet tego samego wzrostu co mężczyzn dłuższe są nogi niż tułów, ale to nie zmienia faktu, że przeciętny mężczyzna ma dłuższe nogi niż statystyczna kobieta. Perez o tym wspomniała w kontekście projektowania samochodu, a konkretnie miejsca kierowcy. To dlaczego odległość między siedzeniami jest tak mała, że mężczyźni muszą nogi rozkraczyć, a kobieta mojego wzrostu w zależności od stroju pójść ich śladami lub złączone wysunąć w stronę korytarza lub (jeśli los ukarał ją siedzeniem przy oknie) sąsiedniego pasażera? Dlaczego podgłówki w przedziałach wagonowych wbijają mi się w plecy? Jeśli 166cm to wcale nie wzrost przeciętnego Polaka, lecz przeciętnej Polki.
Piszę o tym, by pokazać, że niedogodności projektowanych siedzeń czy smartfonów (jakoś dzieci nie mają problemu z ich rozmiarami) nie wynika z tego, że wykluczają płeć żeńską – to duże uproszczenie.Wykluczają też pozostałe rasy – a różnice w biologii osób poszczególnych ras są też dużo większe niż się wydaje, nie ograniczają się do przeciętnego wzrostu, ale też wrażliwości skóry, jej potliwości, innego pH skóry, co ma wpływ na intensywności wydzielanego zapachu ciała. Być może to właśnie z tych rasowych różnic biologicznych wynika dużo większy odsetek porodów z komplikacjami czy zakończonych śmiercią u Afroamerykanek niż u białych kobiet – skoro przyczyną tego stanu nie są czynniki socjoekonomiczne (s. 293). Problemem dzisiejszego świata jest to, że próbujemy za hasłem równości wszystkich sprowadzić do jednego reprezentatywnego modelu, na podstawie którego projektowalibyśmy produkty i nasze otoczenie. Doświadczenie komunizmu pokazało, jak bardzo ta idealistyczna wizja świata wyklucza pojęcie szacunku dla jednostki.
Niewidzialne kobiety otwierają oczy na świat, tym bardziej że autorka przywołuje przykłady niemal z każdego krańca kuli ziemskiej, uświadamiają ważne rzeczy – co czyni tę książkę wartościową. To nie zmienia jednak faktu, że publikacja została skrojona pod tezę, co rażąco widać już we wstępie sugerującym, że pod mężczyzn uzależniono nawet wysokość półek – w tym momencie chciałam rzucić książką, bo to był kolejny absurdalny argument podważający moją kobiecość. Pomijając atak na moją „niekobiecość” – kolejny raz feminizm strzela sobie w kolano, wnosząc postulaty wykluczające kobiety niepasujące pod statystyczny model (białej!) kobiety – moje główne zastrzeżenie do tej książki dotyczy stosowanych przez autorkę dużych uproszczeń i budowaniu argumentów na badaniach statystycznych, które dają tylko bardzo ogólny ogląd na rzeczywistość. Źródłem wielu, jeśli nie większości, problemów nie jest dyskryminacja płciowa. Przyczyny są bardziej złożone, a obecność żeńskiej reprezentacji w rozmaitych badaniach nie sprawi, że dyskryminacja zniknie, jeśli będą ją stanowić tylko białe kobiety (w dodatku przeciętnego wzrostu). Świat nie jest czarno-biały, nie jest też damsko-męski, o czym literatura faktu powinna przypominać.
Trudno napisać coś, żeby wejść w dyskusję z Tobą, bo masz rację. Każdy z nas jest inny, równie wspaniały, ale nie równy pod każdym względem. Łatwiej by się nam żyło, gdybyśmy doceniali naszą różnorodność i cenili korzyści z tego płynące.