Dziękuję Marcie Wroniszewskiej za ten reportaż. Niewiele jest książek, które zmieniają nasz światopogląd, rewidują naszą wizję pewnej sprawy – zwykle dobieramy i doceniamy lektury, które utwierdzają nas w pewnych przekonaniach, a gdy tak nie jest, to polemizujemy albo nawet krytykujemy. A adopcja jest mi tematem bliższym, niż okoliczności życiowe mogłyby na to wskazywać. Nie mam bezpośredniego doświadczenia z tym, a zarazem od najmłodszych lat widzę w tym lekarstwo na wiele problemów społecznych, które byłoby skuteczniejsze, gdyby system tego nie komplikował długą i zniechęcającą procedurą. W moim idealnym obrazku świata adopcja miałaby naturalnie rozwiązać problem aborcji i sztucznego zapłodnienia… i przeludnienia (myślę w skali globalnej). Obecnie nie rozwiązuje, bo regulacje, bo brak kampanii przekonującej, że adoptowane dziecko nie jest gorsze od własnego.
Tak wyglądał mój pogląd, bo reportaż Wroniszewskiej go zrewidował. I od razu zaznaczę, że byłam świadoma tego, że wszystkie dzieci (do adopcji) bez wyjątku są straumatyzowane, co utrudnia nawiązanie odpowiednio silnej więzi między nim a rodzicami adopcyjnymi. Większość dzieci pochodzi z rodzin patologicznych i cierpi na choroby typu FAS (dziecko alkolholiczki) czy RAD (reaktywne zaburzenie więzi), lub są niepełnosprawne (co zadecydowało o porzuceniu ich przez rodzinę). Naprawdę niewielki procent dzieci jest sierotami w sensie biologicznym (śmierć rodziców), natomiast spora część dzieci przebywająca w pieczy zastępczej ma nieuregulowaną sytuację prawną (ich rodzice mają ograniczone prawa rodzicielskie) lub wykazują szczególne zaburzenia psychospołeczne (są objęte opieką w specjalnych ośrodkach) – w związku z czym nie mogą być adoptowane.
Tym, co mnie zaskoczyło i chyba najmocniej wpłynęło na mój ogląd na adopcję, jest fakt, że chętnych rodziców jest więcej niż potrzebujących dzieci. To z tego powodu rodzice czekają parę lat na dziecko. Oczywiście, im młodszego i zdrowszego dziecka chcemy, tym proces jest dłuższy. Pozostają też dzieci (starsze lub niepełnosprawne), których nikt nie chce i dla nich do niedawna (bo zmieniły się procedury) jedyną szansą była adopcja zagraniczna. Ten wątek w książce najdobitniej pokazuje, jak zapewnienie odpowiednich warunków społeczno-ekonomicznych wpływa na gotowość i chęć zajmowania się nawet trudniejszymi przypadkami niepełnosprawności. Niektóre rodziny z chęcią adoptowały któreś z kolei niepełnosprawne dziecko – bo miały do tego warunki. Gdyby nasze państwo zapewniło takie warunki, jakie mają niepełnosprawni we Francji czy w Niemczech – nie byłoby debaty, czy rodzić takie dzieci czy w takiej sytuacji zezwalać na aborcję. Liczba rodziców, która stoi przed takim dylematem, znacząco by spadła.
Innym elementem, o którym nie wiedziałam i właściwie jego potrzeby nadal do końca nie rozumiem – może dlatego, że jestem całkiem za jawnością adopcji – to zmienianie PESELu i aktu urodzenia przysposobionego dziecka. A także, że od 2015 roku adopcja ze wskazaniem jest nielegalna – rozumiem motywacje, aczkolwiek nie jestem przekonana, czy zmieniając te przepisy, rzeczywiście uwzględniano dobro dziecka.
W ten sposób Wroniszewska odziera temat aborcji z formalnych i psychospołecznych tajemnic dla osób z zewnątrz, w tym dla potencjalnych rodziców adopcyjnych, ponieważ jak się okazuje, kursy i szkolenia organizowane przez ośrodki adopcyjne wcale nie przygotowują rodziców na nową sytuację. Oczywiście, można powiedzieć, że zawsze pojawienie się dziecka jest czymś nowym, zmienia całkowicie życie i tak naprawdę nie da się do tego etapu przygotować, by wszystko przewidzieć. Różnica między własnym, rodzonym dzieckiem a adoptowanym polega na tym, że więź nie pojawia się naturalnie, trzeba ją zbudować, po drugie, jak wspomniałam, są to dzieci straumatyzowane. Jak wyjaśnił jeden z bohaterów reportażu, trauma po utracie matki pojawia się już na etapie poporodowym, gdy noworodka przejmują przybrani rodzice mający inny zapach, głos itp. I choć dziecko nie będzie pamiętać tego momentu, ono miało ogromny wpływ na jego rozwijający się organizm. Im później to zerwanie więzi następuje, tym skutki są poważniejsze i trudniej je niwelować – stąd poniekąd słuszne podejście rodziców decydujących się na adopcję młodszego dziecka, które można uformować. Jednak skutki zerwania więzi, tej traumy mogą pojawić się w późniejszym okresie, a rodzice nieprzygotowani na to, często nie wiedzą nawet gdzie szukać pomocy, bo ośrodki adopcyjne nie tylko nie wspierają ich, ale często ich obwiniają, zarzucając niedbałość oraz niedostateczną opiekę i miłość wobec przysposobionych. Jakby głaskanie i tulenie miało rozwiązać wszystkie problemy.
Tu jest teraz twój dom jest reportażem niezwykle ważnym i cennym, ponieważ autorce udało się spojrzeć na adopcję w Polsce z wielu, naprawdę wielu możliwych perspektyw: dzieci, rodziców biologicznych, rodziców adopcyjnych, krewnych przejmujących opiekę, rodzin zastępczych, ośrodków, psychologów itd. Ta publikacja pokazuje to, co powinni wiedzieć potencjalni rodzice adopcyjni. Nie po to, by ich zniechęcać – choć często same ośrodki to czynią – ale lepiej przygotować na to, co ich może czekać. By byli świadomi – to znowu powiem wbrew sobie – że adoptowane dziecko nie jest lekarstwem na stratę czy pustkę po niespełnionym macierzyństwie. Ono nie zastąpi zmarłego syna, poronionego płodu i nie wypełni braku dziecka – jeśli je chcemy po to, by spełnić się jako matka i ojciec, by nie odstawać od reszty społeczeństwa. Adopcja nie ma ratować rodziców, tylko porzucone dzieci. Tu nie ma miejsca na egoizm. To dlatego nigdy nie będzie naturalnym lekarstwem na problemy reprodukcyjne współczesnego społeczeństwa.
Dlatego lepsze są blogi o rodzicielstwie zastępczym, adopcyjnym niż niejeden kurs w ośrodku. Na blogach rodzice opowiadają nie tylko o radościach czy o wątpliwościach jak postąpić w danej sytuacji, ale piszą i wspierają innych rodziców w podobnej sytuacji, czasem wskazują jakieś terapie, czy możliwości szkolenia (np. o FAS, czy o niepełnosprawności). Poza tym piszą też o tym jak rodziny od nich sobie radzą z tym, że oni zostali rodzicami adopcyjnymi.
Nie mam doświadczenia jak faktycznie wyglądają kursy i cały proces adopcyjny, znam to tylko ze strony teoretycznej z zajęć na studiach i mogę śmiało napisać, że powinno się trochę więcej czasu i energii poświęcić tym zagadnieniom, aby przyszli pedagodzy i psycholodzy byli bardziej przygotowani do tej pracy i do pracy z rodzinami zastępczymi i adopcyjnymi (nawet, gdy trafi się do szkoły jako nauczyciel, to jest duże prawdopodobieństwo przydatności wiedzy o sytuacji rodzin adopcyjnych, o FASie itp.).