Wydłubywanie „rodzynek” (Fruit Cup, wyd. Egmont)

Choć w tym roku na warsztat biorę przede wszystkim planszówki prezentujące temat pożarnictwa (o nich piszę w „Przeglądzie Pożarniczym”), od czasu do czasu sięgam po coś lżejszego, głównie testując zestawy Poczty Planszówkowej (a w tym roku mam spore szczęście i każdego miesiąca trafia się jakaś paczka). I myślę co prawda o powrocie cyklu z planszówkami, by co tydzień na blogu pojawiała się recenzja gry – wiem, że obecnie nie ma szans, bym regularnie pisała na blogu. Nie mam zarówno czasu, jak i weny – zajmują mnie inne nowe projekty i tematy. Jedynie mogę zapewnić, że jak co roku w sierpniu pojawi się sporo recenzji filmowych z Ińskiego Lata Filmowego.

Natomiast spośród wielu propozycji wydawnictwa Egmont, który ostatnimi laty kieruje ofertę gier głównie do młodszych odbiorców, zaintrygował mnie tytuł Fruit Cup. Obiecywał kilka poziomów trudności, dzięki którym w grze odnajdą się zarówno młodsi, jak i starsi gracze. Mnie skusił też orzeźwiający temat, ponieważ celem rozgrywki jest przygotowanie sałatki owocowej dla małpy. Dobry temat na upalne dni, prawda?

Zawartość pudełka mnie totalnie zaskoczyła. W środku znajdziemy bowiem sporo kolorowych komponentów, wyróżniających się na tle większości planszówek. Uwagę przykuwają przede wszystkim plastikowe kubki i łyżki, które są głównym narzędziem rozgrywki każdego gracza. Ponadto znajdziemy kilka worków z trójwymiarowymi elementami, które mają przypominać cząstki owoców oraz kostki cukru – one stanowią składniki sałatki. Równie atrakcyjne są planszetki z punktami dla każdego gracza – w kształcie różnych owoców kolorystycznie odpowiadających barwom kubków i łyżek. Wszystko jest solidnie zrobione, wręcz zachęca do grania – i uzasadnia wyższą cenę produktu.

Mechanika gry jest prosta do opanowania. Jak już wspomniałam, naszym zadaniem jest przygotowanie sałatki dla króla małpy. Jest on jednak wybredny i za każdym razem żąda innej sałatki – musimy zgadnąć, z jakich składników mamy ją przygotować. Zagadka kryje się na kartach informujących, z ilu i jakich elementów ma składać się sałatka. Na poziomie łatwym – te elementy są wprost podane, tu liczy się tylko czas i motoryka graczy, ponieważ chodzi o to, by poprawną sałatkę przygotować jak najszybciej, co czynimy wyjmując z kubka za pomocą łyżki zbędne składniki. Na trudniejszym poziomie informacje są podane w sposób mniej bezpośredni – i wierzcie mi, że czasem trzeba się nagłowić. Wówczas ćwiczymy nie tylko motorykę i refleks, ale też logiczne myślenie.

I mogłoby się wydawać, że ćwiczenie motoryki ma służyć tylko najmłodszym graczom. Bzdura! Jestem przekonana, że dzieci sobie lepiej radzą z wyjmowaniem poszczególnych elementów z kubka niż dorośli. Ci drudzy na co dzień wykonują inne zadania i ta sprawność nabywana, dzięki zabawkom z wiekiem spada. Dla przykładu wspomnę, że mnie zawsze dziwiło, że dorośli są tacy niezdarni, jeśli chodzi o składanie zabawek z Kinder Niespodzianki. Jednak już na studiach się przekonałam, że idzie mi to z większym oporem i nawet graficzna instrukcja nie jest dla mnie tak klarowna, jak dziesięć lat wcześniej. To trochę jak z odręcznym pisaniem… Im więcej lat minęło od skończenia szkoły średniej czy studiów (choć na studiach już coraz częściej robi się notatki na komputerze), tym mniejsza biegłość w pisaniu.

Wróćmy jednak do gry… Kubki z gotowymi sałatkami stawiamy na stolikach ze zwierzątkami. Jedna runda kończy się w momencie, aż przedostatni gracz postawi kubek na stoliku. Ostatni gracz też kładzie, choć nie będzie rozliczany z tego, czy jego sałatka jest poprawnie przygotowana. Następnie po kolei sprawdzamy, czy uczestnicy poprawnie rozwiązali zagadkę, sprawdzając zawartość kubków. Jeśli składniki się nie zgadzają – kubek ustawia się na końcu kolejki. Jeśli jest w porządku, zostaje na swoim miejscu bądź przesuwa się do przodu. Na końcu rundy odbywa się punktacja i każdy z graczy ściąga ze swojej planszetki żeton punktów, znajdujący się na polu odpowiadającemu stolikowi, na którym ostatecznie znalazł się nasz kubek. Następnie przesuwamy w lewo wszystkie żetony punktów, uzupełniając lukę. Trzeba przyznać, że jest to bardzo nietypowa punktacja, dzięki której, zwłaszcza w wariancie dwuosobowym, można wygrać grę, nawet jeśli przez zdecydowaną większość rund zajmowało się gorsze miejsce. O wygranej tak naprawdę decyduje wynik ostatniej rundy. Może się wydawać to niesprawiedliwe, ale z drugiej strony do samego końca wynik nie jest przesądzony. Nie dochodzi do sytuacji, w której ciągle przegrywający gracz poddaje się, bo już i tak nie ma szans na wygraną. W Fruit Cup tę szansę zawsze ma.

Grałam tylko w wariancie dwuosobowym, który sporo traci na elemencie rywalizacji i niepewności, na którym miejscu wyląduje nasz kubek. Wierzę, że rozgrywka wieloosobowa jest dużo ciekawsza i rekomendowałabym ją jako grę imprezową (myślę, że po odpowiednich używkach ćwiczenie motoryczne może się okazać szczególnym wyzwaniem ;-)). My potraktowaliśmy tę grę jako ciekawe ćwiczenie logiczne z atrakcyjnymi komponentami, bo trudno tu mówić o jakieś zawziętej rywalizacji. Wiedziałam, że w wariancie łatwiejszym mam większe szanse, bo szybciej działam niż mój partner, natomiast w wariancie trudniejszym, gdy trzeba było bardziej pomyśleć – rozgrywka była bardziej wyrównana.

Fruit Cup nie trafi na półkę z ulubieńcami, ale myślę, że gdy będzie okazja pograć w większym gronie, to ją wyciągniemy na stół.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *