Zdaję sobie z tego sprawę, że to mocno zaległy wpis, ale bez niego nie zrobię kolejnych dwóch odcinków. Zatem przepraszam za opóźnienie i zapraszam do lektury kolejnych krótkich subiektywnych wrażeń.
Zatem w połowie listopada postanowiłam sięgnąć (zgodnie z poradami w komentarzach) po książkę Jerzego Szyłaka Komiks: świat przerysowany. Książka ta, co nieco wprowadziła mnie w historię komiksu, trochę nowych rzeczy się dowiedziałam, trochę objaśniła mi się pewne kwestie omawiane na zajęciach. Ale nie powiem, żeby ta jedna lektura mi wystarczyła, żeby stanąć na drodze do specjalizowania się w komiksach. Następna czeka na swoją kolej.
Jeśli chodzi stricte o komiksy, pierwszym z nich w II poł. miesiąca była Liga Niezwykłych dżentelmenów. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że choć pamiętam, że mi się podobał, za chiny nie mogę przypomnieć, o czym był. Ale opis podpowiada i przypomina, dlaczego mi się podobał. Otóż podobała mi się kreacja bohaterów, każdy z nich był pewną ikoną kultury popularnej, postacią z literatury lub filmu. Imię postaci dużo mówiło o bohaterze, czasami bez zakłamań odzwierciedlało swój pierwowzór, czasem było jego przeciwieństwem. Nie mniej jednak lektura tego komiksu stanowiła nie lada gratkę, dla odbiorców dobrze orientujących się w kultowych dziełach kultury, z pewnością z większym obeznaniem się w postaciach można więcej odkryć.
Następnie przyszło mi się zmierzyć z Piotrusiem Panem, który był tak inny od Disneyowskiej wersji, którą znałam. Ogólnie za Piotrusiem Panem nie przepadałam, a komiks moje uprzedzenia tylko pogłębił. Jeśli tak prezentuje się prawdziwa historia dziecka, które nigdy nie chciało dorosnąć – nie dziwię się, że jest skrywana przez dziećmi. Świat Piotrusia wykreowany przez Loisela nie jest ani trochę baśniowy, lecz ponury z nieprzyjemnymi mieszkańcami Londynu, a tytułowy bohater nie jest jednoznacznie pozytywny. Podobnie prawdziwa historia matki Piotrusia jest skrajnie różna od tej, którą chłopiec opowiada sierotom. Mnie ani historia ujęta w sześciu zeszytach ani rysunek nie przypadły do gustu, choć działają na emocje.
Podobnie nie spodobały mi się trzy albumy Hellboya: Nasienie zniszczenia oraz dwie części Spętanej trumny. Tu muszę się przyznać, że jeszcze przed lekturą nie żywiłam sympatii do Hellboya, który dla mnie jest odpychającym potworem i niezbyt udanym superbohaterem. Dotąd wystarczyły mi plakaty i zdjęcia z filmu, komiks, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Hellboy to nie jest potwór, w którym można doszukać się choć odrobinę działającego uroku osobistego. Jeśli chodzi o fabularność komiksu, pierwszy album był dla mnie przejrzysty, bo stanowił jedną spójną historię. Natomiast opowieści z piekła rodem w Spętanej trumnie były różne. Jedne ciekawsze, inne mniej interesujące, podobała mi się obecność motywów nawiązujących do gotyckiego klimatu.
I na koniec, żeby nie było, że żadne komiksy mi się nie podobają będzie mowa o fantastycznej serii Żywe trupy. Jest to przykład tekstu kultury, w którym obecność obrzydliwości nawet w nadmiernych ilościach nie odciąga odbiorcy. A wręcz przeciwnie – czytelnik z trudem odrywa się od lektury. Choć fabuła wydaje się przewidywalna, z powodu charakterystycznego, dla historii z zombie, schematu, nie jest nudna. Wynika to z ciągłego trzymania w napięciu i wyczekiwaniu na to, kto następny „wypadnie z gry”. Muszę przyznać, że to jedyny przypadek, kiedy po dwóch obowiązkowych albumach chciałam sięgnąć po kolejne (ostatnio w bibliotece kusząco zerkały z półki). Cieszę się zatem, że to one pierwsze zostały udźwiękowione i będą wydawane w wersji audiobooka. Tak swoją drogą udźwiękowienie komiksu to dość ciekawy pomysł, gdyż tu nie czytany tekstu odgrywa główną rolę. Poniżej możecie odsłuchać próbkę: