Publikacja Lindy Scott przyciąga uwagę pytaniem zawartym w podtytule Dlaczego równouprawnienie wszystkim się opłaca. Już podczas lektury Niewidzialnych kobiet Caroline Criado Perez zauważyłam, że luka w danych, która powoduje m.in. nieobecność produktów dostosowanych do potrzeb kobiet (które stanowią ponad połowę ludności na Ziemi)– jest kompletnie nieopłacalna dla producentów, gospodarki itp. Po tamtej książce rozmawiałam z partnerem, który miał mi pomóc zrozumieć, dlaczego w dużej mierze kapitalistycznym świecie, nastawionym na zysk nie pracuje się nad alternatywą dla oksytocyny oraz skutecznymi środkami leczącymi wszelkie negatywne doświadczenia związane z miesiączkowaniem (od PMS po ból brzucha i wzdęcia) – przecież ich target jest ogromny. W moim odczuciu jeden taki środek znajdzie więcej nabywczyń niż setny środek na ból głowy. Zdaniem partnera brak tych produktów wynika nie tyle z ignorancji potrzeb kobiet, co z najprawdopodobniej przeprowadzonej kalkulacji, że to się nie opłaca. Pewnie tak samo myśli wiele zespołów badawczych i producentów ( bo skoro dotąd tym się nie zajęto, to pewnie się nie opłaca) nie weryfikując nawet, czy taka kalkulacja w ogóle została przeprowadzona. I doprecyzuję, by zostać źle zrozumianą, oczywiste, dla ludzi – nie biznesmenów – jest to, że to nie ekonomia powinna decydować o uwzględnieniu potrzeb jakiejkolwiek grupy wykluczonych. Tu jednak wychodząc od pytania Lindy Scott i przyjmując perspektywę, od której ważą się losy świata i ludzi, chcę postawić tezę, że dawanie rozwiązań odpowiadających potrzebom kobiet jest ekonomicznie korzystne.
Linda Scott to potwierdza, bo wszystko, co ma ułatwić kobietom wejście czy ich obecność na rynku pracy, jest opłacalne dla państwowej gospodarki. Autorka Kapitału kobiet wychodzi od badań wskazujących wyraźną zależność między wskaźnikiem PKB a pracą kobiet. Innymi słowy, w krajach, w których kobiety pracą wskaźnik jest wyższy. Łatwo jednak powiedzieć, że kobiety powinny iść do pracy, gdy przyczyny odmiennego stanu rzeczy są bardzo złożone, uwarunkowane kulturowo-społecznie. Scott przygląda się jego źródłom od podstaw w wielu krajach rozwijających się. Zaczyna od edukacji i docieka, dlaczego dziewczyny częściej i szybciej rezygnują ze szkoły niż ich koledzy. Wyraźną cezurą jest moment, kiedy uczennica dostaje okres. To nie tylko determinuje, że często niedługo potem zachodzi w ciążę i tym samym zostaje wykluczona ze szkolnej społeczności i musi zająć się dzieckiem. Problem pojawia się znacznie wcześniej i ma naturę higieniczną: brak zamykanych toalet dla dziewcząt nie pozwala im bezpiecznie dokonać zmiany podpaski, brak dobrych materiałów higienicznych nie zapewnia dziewczynom ochrony i komfortu (albo się nie trzymają, albo przeciekają) i nie są w stanie skupić się na nauce albo wolą te dni spędzić w domu, aby nie wyszło na jaw, że stały się kobietami, bo tym samym pojawiają się na celowniku płci przeciwnej. Z kolei opuszczanie szkoły potęguje zaległości (zsumujcie min. 3 dni nieobecności każdego miesiąca). Dostarczenie jednorazowych higienicznych podpasek, które pozwolą uczennicom dyskretnie przejść okres, bez ryzyka poplamienia, bez konieczności prania i suszenia (w kiepskich warunkach dodajmy) wielorazowych wkładek – nie da im gwarancji, że nie zostaną zgwałcone, wbrew woli wydane za mąż. One jednak znacząco ułatwią przedłużyć edukację, bez której z kolei szanse na usamodzielnienie i znalezienie pracy, a tym samym poprawę sytuacji życiowej, są nikłe.
Przywołałam szerzej powyższy przykład, aby pokazać, że autorka publikacji nie tylko próbuje (z różnym skutkiem) namówić mężczyzn, by pozwolili kobietom iść do pracy, ale rozmawia też bezpośrednio z kobietami, aby poznać, co jeszcze stoi na przeszkodzie do zyskania pewnych pieniędzy na swoje potrzeby. Czasem są to problemy, których nie bylibyśmy w stanie odgadnąć. Pewnego razu od grupy chińskich autorka dowiaduje się, że jedną z ważniejszych przeszkód, aby otrzymać kredyt z banku na własną działalność gospodarczą, jest karaoke. Bank Czengdu ma taki rytuał, że po wizycie doradcy w domu, pracownik banku i kredytobiorca idą do baru się upić, często potem do domu publicznego – to wszystko w myśl, że bank może zaufać tylko tym, którzy są w stanie z „nim” się upić. Jak więc kobiety mogą tu się odnaleźć?
Istotne są tu nie tylko przeszkody, z jakimi zmagają się kobiety w różnych częściach globu, ale nasz sposób myślenia – nawet świadomi nierówności i poczucia sprawiedliwości wpadamy w patriarchalne pułapki myślowe. Jedną z nich jest szukanie w naturze usprawiedliwienia dla patriarchatu – autorka podaje przykład naszych najbliższych krewnych, czyli szympansów zwyczajnych oraz bonobo – dwóch grup naczelnych, w których panuje zupełnie inny system i inne relacje w grupie. Nie chcę nad tym się rozwodzić, dodam tylko, że trudno nie czuć żalu, że w ewolucji więcej wzięliśmy od szympansów zwyczajnych niż bonobo. Te informacje były mi wcześniej znane, dlatego to inna informacja, też z pozoru oczywista, dokonała pewnej rewolucji w moim myśleniu. Dotyczy zależności między ilością spożywanego pokarmu a stroną fizyczną i intelektualną kobiet. Chodzi o to, że kobiety od początku istnienia były głodzone (wskazują na to badania najdawniejszych szkieletów żeńskich). W wielu państwach ta kultura jedzenia wciąż istnieje: najwięcej jedzenia dostaje pan domu, który jada jako pierwszy, później dzieci, w tym chłopiec już dostaje lepsze kąski niż jego siostry, a na końcu, jeśli zostały resztki, jada kobieta. Siłą rzeczy niedożywiona kobieta jest drobniejsza i ma mniej siły niż wykarmiony mężczyzna, co więcej głód nie sprzyja wysiłkowi intelektualnemu, dzięki temu przez wieki można było twierdzić, że kobiety są słabsze i głupsze od mężczyzn. Tylko że jeszcze dziś, kiedy szuka się różnic w budowie mózgu, nie wszyscy powiązali to z systemem jedzenia. Co więcej, wciąż można spotkać antropologów, którzy uważają, że ten rytuał jedzenia jest częścią danej kultury i nie powinniśmy go zmieniać.
Kapitał kobiet dostarcza sporo informacji nowych, nieoczywistych, a także konfrontuje popularne argumenty patriarchalnego społeczeństwa z twardymi danymi. To jedna z tych publikacji, która poszerza horyzonty i prezentuje fakty, niczym poradnik dostarczając nam narzędzi i argumentów do walki o równouprawnienie, przede wszystkim w sferze ekonomicznej. Uprzedzę, że niemała liczba wykresów, danych oraz konkretnych informacji nie czyni z tej książki relatywnie łatwego w odbiorze eseju, do którego przywykły nas inne feministki, m.in. Rebecca Solnit czy Betty Friedan. Mam jedynie zastrzeżenie do wstępu do polskiego wydania, który albo mocno wybiega w przyszłość Polski (oby nie) albo został napisany w oparciu nie o własne (autorki) rozpoznanie sytuacji w Polsce tylko o zasłyszane informacje, które na poziomie przekazu zostały tendencyjnie przefiltrowane i nadinterpretowane. (Bo co ciekawe, w małym stopniu dotyczył następstw wynikających z wprowadzonego właśnie zakazu aborcji, a bardziej koncentrował uwagę na ograniczeniach kobiet w kwestiach małżeńskich – miałam poczucie, że czytam o innym państwie albo o Polsce sprzed stu lat). Umieszczenie tego w posłowiu byłoby lepszym rozwiązaniem, bo już na budzącym wątpliwości wstępie można uprzedzić się publikacji, która jest przecież wartościowa i potrzebna.
Kasiu książki nie czytałam, więc trudno mi odnieść się do treści, jednak nie mogę zgodzić się z tym, że nie są prowadzone prace nad PMS. Sama miałam propozycję wzięcia udziału w takim programie. Mało tego na fb swego czasu co chwilę wyskakiwały mi takie badania, łącznie z migrenami związanymi z hormonami itp.
O to dobrze wiedzieć. Opierałam tę wiedzę na książce „Niewidzialne kobiety” – czyli jak widać i tutaj autorka podciągnęła statystyki i wiedzę pod swoją tezę.