Recenzja filmu Masz ci los!
Komedia Mateusza Głowackiego to doskonała propozycja na kino plenerowe, czyli seans lekki, zabawny i nieco przewidywalny, poruszający dobrze ograne tematy w polskim filmie ostatnich lat. To jeden z tych filmów, który polecam znajomym jako nieambitną rozrywkę w leniwy wieczór, bo mimo bazowania na popularnych wątkach obrazujących chciwą polską rodzinę oferuje kilka naprawdę zabawnych scen. I lubię do nich wracać.
Umiera dziadek, który był wielkim fanem gry w lotto i zawsze typował te same numery. Nigdy nie trafił, aż… do śmierci. W dniu jego pogrzebu prezenter w telewizji wyczytał te wręcz legendarne liczby, które na pamięć znali wszyscy bliscy. To ożywiło rodzinę, której marzenia o spadku zostały zniweczone przepisaniem domu na ukochaną sąsiadkę. Rodzina ma szansę oprócz lichego spadku otrzymać sporą wygraną. Problem w tym, że zwycięski kupon został pochowany wraz z dziadkiem. Krewni próbując zachować pozory przyzwoitości i szacunku dla zmarłego, planują ekshumację, na którą nie chce się zgodzić ukochana dziadka. O zamiarach dowiaduje się także miejscowy proboszcz, który powołując się na boskie i kościelne prawa, liczy, że powstrzyma rodzinę przed „rozgrzebem” i sam przejmie majątek.
Zdaję sobie z tego sprawę, że Masz ci los! nie zbiera wysokich not, ponieważ publiczność zdaje się znudzona schematem opowieści o polskiej rodzinie, z którą najlepiej wychodzi się na zdjęciach, a najgorzej na stypie, gdy pod płaszczykiem żałoby wychodzi żądza majątku i rozliczanie wszystkich spadkobierców z ilości czasu poświęconego zmarłego, gdy potrzebował opieki czy towarzystwa. Ale mnie to jeszcze nie znudziło, lubię obserwować te niekomfortowe napięcia i zachodzące zmiany w postaciach, które wraz z kolejnymi dawkami alkoholu i wbijanymi sobie wzajemnie szpilami coraz mniej przypominają dystyngowanych karierowiczów z wielkiego miasta, okazując się ludźmi prostackimi, pazernymi, a nawet fałszywymi. Rodziny obrazek, jaki próbują przybyli krewni odtworzyć przy pogrzebowym stole, okazuje się tworzony na pozorach o byciu kimś lepszym, bo nabyta miastowość wcale nie zastępuje wrodzonego i mentalnego wieśniactwa. Tak jak okolicznościowe opijanie smutków i kłótni nie wyklucza problemu alkoholizmu u danej osoby (czy nawet całej rodziny).
Alkohol i pieniądze, które zwłaszcza w drugiej połowie filmu stają się równie ważnymi bohaterami, co żałobnicy, nie są tylko środkiem uśmierzającym i rozgorywającym rodzinne waśnie. Stanowi też kluczowy element komunikacji z duchownym, który po odpowiedniej łapówce w materialnej czy płynnej formie jest gotów odpuścić grzechy śmiertelne, jak i zapomnieć o tajemnicy spowiedzi. Wszak i miejscowy proboszcz chce wyposażyć parafię w najnowszy sprzęt technologiczny, który ułatwi przeprowadzenie nabożeństw, a także pozwoli zaoszczędzić np. na organiście, bo puszczanie pieśni kościelnych z Youtube’a nic nie kosztuje. Swoją drogą scena pogrzebu ze wspomnianą formą jego udźwiękowienia należy do moich ulubionych.
Masz ci los! to na wskroś polski obraz rodziny ze wszystkimi jej przywarami i pozorami zdemaskowanymi przez spożyte promile. Z jednej strony obraz tragiczny, tym bardziej jeśli stanowi lustro znacznej części społeczeństwa, z drugiej zaś komiczny, bo jedynym bezprocentowym środkiem na przyjęcie tej społecznej lustracji wydaje się śmiech.
Tekst pojawił się w „Ińskie Point” nr 9-10/2024