Po książkę sięgnęłam później niż powinnam, jednak w trakcie lektury wciąż przypominały mi się słowa tłumaczonej przeze mnie recenzji. (Bez znajomości omawianej lektury przekład był nie lada wyczynem). Na odbiór książki Coetzeego miała też wpływ rozmowa Szymona Hołowni i ks. Grzegorza Strzelczyka w Niebie dla średnio zaawansowanych. Dlatego moja interpretacja powieści może odbiegać od tych, które już czytaliście. Choć może niekoniecznie…
Tytuł i opis książki sugeruje nawiązanie do Biblii. Idąc po linii najmniejszego oporu można dopatrzyć się Świętej Rodziny z Nazaretu w rodzinie, którą próbuje stworzyć Simon, szukając matki Davidowi. Rodzina, w której opiekun Davida, nie czuje się jego ojcem, a syn jest wyjątkowym dzieckiem, niezrozumianym i nieakceptowanym przez społeczeństwo. Niczym Mesjasz wśród Żydów. Także ich wspólną ucieczkę z Novilli, można przełożyć na obraz Świętej Rodziny uciekającej do Egiptu. Jednak ani nieodgadniona postać Dawida nie wydaje mi się być odpowiednikiem Syna Bożego, nawet w daleko idącej interpretacji, a sztauerzy niekoniecznie muszą być rybakami, z którymi dobry kontakt miał Jezus.
Novilla jest realną wizją raju. Zgodną z tym, co mówili panowie w Niebie dla średnio zaawansowanych. Tak naprawdę nie mamy jednoznacznej wizji raju, w przeciwieństwie do licznych w sztuce obrazów piekła. Właściwie ile osób, tyle obrazów swojego idealnego raju. A być może raj nie będzie się zbytnio różnił od doczesnego świata? W Novilli ludzie wykonują ciężką pracę, jednak nie narzekają, nie doszukują się niesprawiedliwości, ale widzą w niej sens i słuszny cel. Im do szczęścia wystarczy fakt, że ich żmudna praca służy dobru powszechnemu. Sztauerzy są pogodzeni ze swoim losem.
Simon zdaje się tu być szkodnikiem, który przez niezaspokojenie swoich żądz próbuje nieświadomie zniszczyć spokój społeczny, domagając się większej satysfakcji z pracy i nieskutecznie nakłonić współpracowników do buntu. Wydaje mi się, że Simon jest człowiekiem, który wyszedł z czyśćca i rozczarował się rzeczywistością obiecanego mu raju. Jako nowicjusz nie znający wszystkich zasad rządzących tym światem zwraca się do tego, co mu jest znane. Obiera zgubną taktykę, która dominuje w ziemskim życiu – czyli dążenie do zaspokojenia potrzeb, które rosną wraz z każdym spełnieniem dotychczasowych. Simon zaczyna od seksu, jednak wcześniej Ina próbuje mu wyjaśnić, dlaczego współżycie nie jest istotne w tym świecie i do jakich skutków się przyczynia. Nie ma sensu dogadzać w potrzebach nie będących niezbędnymi do życia, gdyż przez wciąż rosnące, w ich efekcie, pragnienia stajemy się nieszczęśliwi, bo nigdy nie zaznamy nasycenia. Szkodliwość obecności Simona w tym raju tkwi w tym, że jego postać jest jakby drzewem poznania, z którego zerwany owoc staje się przyczyną panującego grzechu. Simon stoi na granicy sprowadzenia go do Novilli.
Jednak raj Coetzeego nie jest taki ponury i niewygodny. W tym miejscu bezpłatne są leki, komunikacja miejska i podstawowa żywność, a ponadto wszyscy ludzie są życzliwi i pomocni. No może jedynie biurokracja nie jest ani trochę lepsza od naszej, ale idealnego administrowania chyba nasza wyobraźnia nie obejmuje.
Dzieciństwo Jezusa jest powieścią ciekawą, ale i wymagającą. Skłania do refleksji i pozwala na wiele interpretacji. Szczególnie polecam w okolicach tej lektury sięgnąć po wspomniane już Niebo dla średnio zaawansowanych, aby wyjść nieco z klasycznych wizji życia po śmierci.
Ocena: 5/6
Inspiracja: podobnie jak przy książce Hołowni i Strzelczyka – skłania do rozmów o wizji nieba.
Czytałam kilka powieści tego autora i na pewno sięgnę i po tą. Każda jego książka to prawdziwy raj dla czytelnika, co prawda potrafią być „trudne i ciężkie”, ale nie można przejść obojętnie wobec nich i nie zastanowić się nad wieloma sprawami, dotyczącymi naszego życia.
Chętnie zapoznam się z prozą Coetzee, lubię takie literackie wyzwania oferujące możliwość różnorodnych interpretacji.