Wiedziałam, że prędzej czy później poświęcę post tańcu. Jeszcze nie wiedziałam, o czym dokładnie napiszę, bo na pewno nie mam kompetencji, by pisać poradniki, jak tańczyć. Zresztą takich video poradników jest już sporo (z rysunków i pisemnych instrukcji nauczyć się jest trudno). Nie chciałam też przybliżać historii tańca, bo od tego jest literatura, ewentualnie na szybko Wikipedia.
Skoro na co dzień zajmuję się pisaniem recenzji oraz kontrolą jakości obsługi klienta, chcę połączyć te dwie rzeczy i napisać o rocznej przygodzie z Śląską Szkołą Tańca Dariusza Kurzei. O realizowaniu marzeń, o fantastycznych ludziach, o trudnych wyborach i podróżach (do Sosnowca ;-)), o miłości i czasach radości przeplatających się z chwilami wątpienia i bezradności, a wreszcie o muzyce i figurach tanecznych – (po skończeniu już i tak przydługiego postu, stwierdziłam, że ograniczę się do najważniejszych, praktycznych informacji – w przeciwnym razie musiałabym stworzyć opowieść w odcinkach).
Kurs tańca zakończyłam we wrześniu, pisanie po takim czasie ma ten plus, że ochłonęły emocje, do pewnych rzeczy nabrałam dystansu i zamiast przez kilka akapitów dzielić się wrażeniami, skupię się na aspektach technicznych. A zacznijmy od początku…
Śląska Szkoła Tańca organizuje kursy z różnych form tanecznych (oprócz tańca towarzyskiego oferuje kizombę, bachatę, salsę taniec brzucha itd.) dla dorosłych i dzieci. Kursy są prowadzone w kilku miastach na terenie Śląska: Bytom, Chorzów, Katowice, Tychy, Sosnowiec, Tarnowskie Góry – więc można wybrać dogodną lokalizację z dogodnym terminem (każda lokalizacja ma swój stały dzień zajęć, różne grupy zaawansowania mają zajęcia o innej godzinie). To ułatwia też odrabianie zajęć, jeśli wypadła nam nieobecność na naszym kursie, można pojechać w inny dzień tygodnia do innego miasta. Warto wcześniej sprawdzić, w jakim terminie ma zajęcia grupa najbardziej zbliżona terminem do naszego, choć program i tak lekko się różni, bo…
Nie wiem, jak inne instruktorki, ale nasza Milena dostosowywała poziom do grupy. Tak się złożyło, że byłam w dwóch grupach, bo pierwsza, wakacyjna musiała zostać rozwiązana po drugim stopniu, z powodu rezygnacji innych par, więc przeniosłam się jesiennej (a właściwie powinnam używać liczby mnogiej, bo przeniosłam się nie sama, lecz z partnerem, a o tym za chwilę więcej) – mam więc porównanie. Pierwsza grupa była wiekowo bardziej zaawansowana, prócz kilku par nowożeńców byli też seniorzy – więc wiadomo, że pewne rzeczy należało dłużej przećwiczyć. Nabór jesienny to praktycznie sami moi rówieśnicy, w grupie spotkałam ludzi, z którymi przemierzałam szkolne korytarze na pierwszych szczeblach edukacji. Już na pierwszym poziomie widziałam, że przechodzili do kroków, które ja poznawałam na II stopniu. I to było bardzo fajne, bo jeśli ktoś nie nadążał, to czuł presję, żeby jak najwięcej ćwiczyć we własnym zakresie, albo po prostu rezygnował.
Jeśli chodzi o partnera. To chyba jedyna szkoła (albo ja trafiłam na taką falę), gdzie samotnych partnerów przychodzi więcej niż partnerek. Na wakacyjny kurs w sumie przyszło trzech panów „do wzięcia”, z partnerek tylko ja. Z tego pierwszy uciekł już po pierwszych rytmach samby, a trzeci pojawił się na drugich zajęciach i wraz z rozwiązaniem grupy zrezygnował. Miałam to szczęście, że ten drugi, mimo różnie układającego się losu, postanowił realizować marzenia o nauce tańca do końca kursu, razem ze mną. Za co jestem mu wdzięczna, bo w gruncie rzeczy świetnie się bawiliśmy. To nie był jedyny taki kurs, gdzie panów było więcej, ponieważ potem przychodziłam na zajęcia innych kursów, aby nadrobić braki w partnerkach, chyba na zimowym kursie czasem nawet 4 panów było bez partnerek. Niniejszym częściowo odpowiedziałam na to, co robi szkoła, kiedy brakuje partnerek/ów dla kursantów. Albo ściąga singli z wcześniejszych bądź późniejszych zajęć, albo jeśli jest to jeden kursant bez pary – ten tańczy z instruktorką. Ponadto, zwłaszcza na pierwszych szczeblach kursu, często są robione zamiany pary, żeby nauczyć się tańczyć z różnymi osobami, nie tylko ze swoimi stałymi partnerami, czasem wychodzi, że z kimś innym lepiej się tańczy. W każdym razie nie bójcie się przychodzić sami na kurs, ponieważ macie duże szanse, że poznacie kogoś wyjątkowego, z kim będziecie mogli dzielić waszą wspólną pasję.
Cały kurs trwa około roku, jest podzielony na sześć stopni, a każdy z nich na 8 godzinnych zajęć, które odbywają się raz w tygodniu, więc jeden stopień realizuje się ok. dwa miesiące. I kończy się egzaminem, który sam w sobie może nie jest straszny, to kilka tygodni przed jest niezwykle pracowite, mobilizujące do nadrabiania treningów zaniedbanych przez cały rok – ale taka praca owocuje, bo nagle z najsłabszej pary można stać się najmocniejszą. To tylko pokazuje, że pracą można osiągnąć wszystko. Jeśli chodzi o płatność, płaci się z góry za miesiąc zajęć, czyli pół stopnia. Ukończenie jednego stopnia kończy się podpisem na tytułowej żółtej karteczce, który pozwala kontynuować kurs np. w późniejszym czasie, kiedy z jakichś przyczyn w danym momencie musisz przerwać. Nie musisz zaczynać od początku, a jeśli chcesz powtarzać, to robisz to za pół ceny. Po skończonym kursie można kontynuować naukę w klubie tańca towarzyskiego, który też ma zajęcia raz w tygodniu po 1,5h.
I na koniec wspomnę o dodatkowych atrakcjach oferowanych przez szkołę. Średnio 3 razy do roku organizuje imprezę (w tym tematyczny bal karnawałowy) dla wszystkich kursantów i tańca towarzyskiego, i kizomby/bachaty/salsy. Oferuje dwa parkiety, na których można sprawdzić swoje umiejętności nabyte podczas zajęć i po prostu dobrze się bawić, tańcząc do późnych godzin nocnych, tańcząc do muzyki, której raczej nie zagrają w dyskotekach i klubach. Ponadto szkoła organizuje dla klubowiczów i zaawansowanych poziomem umiejętności kursantów taneczny obóz wakacyjny. Nie było mi dane w tym uczestniczyć, ale po zdjęciach mogę stwierdzić, że naprawdę świetnie się tam bawią.
Lista tańców, które podczas kursu poznałam lepiej lub gorzej (tu muszę przyznać, że to od kursantów i instruktorki zależy, które tańce poznamy lepiej, ćwicząc przez kilka tygodni [na późniejszych stopniach] jeden taniec, kosztem innych – i tak np. jive znam bardzo zaawansowane kroki, kiedy fokstrota właściwie pamiętam tylko kroki podstawowe): samba, cha-cha, walc angielski, walc wiedeński, rumba, jive, tango, bachata, mambo, rock’n’roll, rythm&blues, fokstrot, quickstep, discofox (albo 2 na 1).
Co dalej u mnie z tańcem?
Nie zdecydowałam się kontynuować nauki w klubie z różnych przyczyn, ale główną było to, że na zajęcia (poza okresem wakacyjnym) musiałam co tydzień dojeżdżać z Krakowa, co mimo wszystko było trochę wyczerpujące, nie mówiąc o dodatkowych, choć niewysokich, kosztach podróży. Planuję w II semestrze zacząć naukę w krakowskiej szkole tańca, trochę inne klimaty. Ze słyszenia wiem, że tym blisko milionowym mieście trudno o partnerów i ponoć dziewczyny tańczą ze sobą (czego chcę uniknąć, bo wiem, że racji wzrostu przypadnie mi rola partnera – od gimnazjum tak było). Do towarzyskiego pewnie wrócę kiedyś, kiedy zacznę zapominać kroki (stale je sobie powtarzam, czy to w ramach gimnastyki w przerwie w nauce, czy w kuchni czekając na ugotowanie się obiadu).
Jeśli macie jakieś pytania, wątpliwości itp., to zapraszam do kontaktu. Chętnie też poznam Wasze doświadczenia z szkołami tańca.
Taniec towarzyski to świetna sprawa bo daje sporą różnorodność. Można się przy nim naprawdę świetnie bawić.
http://sosalsa.pl/